piątek, 15 lutego 2013

Imagin pięćdziesiąty drugi~ Lou.


Owego dnia postanowiłaś wyjść na zakupy do centrum handlowego w celu zabicia czasu i poprawienia sobie humoru, gdyż miałaś wiosenną chandrę. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić- to właśnie zakupy pozwalały ci jakoś odreagować, albo po prostu, poprawiały ci humor. To niby takie prosta, zwykła, ludzka czynność, którą wiele ludzi wykonuje w zwykłe, szare dni. Ale tobie pozwalała odreagować i w pewnym sensie się zrelaksować. Tak było i dziś.
Zdjęłaś kocyk z nóg, nałożyłaś włochate kapciochy i poszłaś na górę, by ubrać się "wyjściowo" i wziąć potrzebne rzeczy. Spojrzałaś w lustro i "boże, zombie". Niestety, chandra nie służy nikomu, a szczególnie tobie- tej, która zawsze tak bardzo ją przeżywa... Wzięłaś do ręki paczkę aspiryny z powodu silnego bólu głowy. Wielki słoik z tabletkami wyśliznął ci się z dłoni i rozbił o zimne płytki na miliony kawałków. Przeklęłaś cichutko i szybko pozbierałaś rozsypane tabletki.
 Podeszłaś do umywalki i chlusnęłaś sobie w twarz zimną wodą, która choć trochę miała cię ocucić. Długie, {kolor twoich włosów} włosy przeczesałaś włochatą szczotką, z której później wyjęłaś mały ich kłębek. Do tego delikatny, naprawdę delikatny make-up i poszłaś do sypialni do szafy po ubranie. Na dworze było dość zimno, więc zdecydowałaś się na *zestaw*. Złapałaś torbę, klucze od domu, dokumenty i wyszłaś na metro oddalone o trzy przecznice. Na iPodzie włączyłaś ulubiony kawałek, otuliłaś się sweterkiem i ruszyłaś. Po około dwóch godzinach jazdy na zmianę- to zatłoczonymi autobusami, to metrem, dotarłaś do swojego ulubionego, wielkiego centrum handlowego. Na twojej twarzy pojawił się przelotny, blady uśmiech który znikł tak szybko, jak się pojawił. Zaczęłaś przedzierać się przez te tłumy ludzi goniących nie wiadomo gdzie i nie wiadomo za czym. Doszłaś do swojego ulubionego sklepu, w którym spędziłaś +/- 1,5h, a i tak wyszłaś z niczym. Po kilkugodzinnej przechadzce wśród tłoku zdecydowałaś się jednak wrócić do domu, albo co najmniej przejść się do parku. Wyszłaś i zza wielkich, szklanych szyb ujrzałaś niebo. Szare, z połyskami słońca, smutne niebo. -Super.- powiedziałaś tak cicho, by nikt cię nie usłyszał i skierowałaś się w stronę głównego wyjścia. Gdy byłaś już na zewnątrz, niebo zaczęło się przejaśniać, szare, brzydkie chmury poleciały na wschód i promienie słońca rozświetliły cały deptak. Skoro pogoda zaczęła sprzyjać postanowiłaś udać się jednak do tego parku. Wzięłaś do ręki iPoda i zaczęłaś wertować wszystkie piosenki, które się na nim znajdowały w poszukiwaniu tej jednej jedynej. Ludzie przechodzili koło ciebie strasznie szybko, zupełnie jakbyś stała w miejscu, a wszyscy inni gdzieś biegli. Jedna twarz, druga, trzecia, pięćdziesiąta, dwieście osiemdziesiąta pierwsza [...]. Ludzie w pogoni za władzą, pieniędzmi, szczęściem i wszystkim innym byli w stanie tak się poświęcać i nie korzystać z tego, co mają. Z czasu wolnego i odpoczynku. Szłaś tak i dalej kontemplowałaś, w końcu wyrwało ci się "Każdy się gdzieś śpieszy...." i... W tym momencie iPod wypadł ci z rąk i wylądował na ciemnobrązowej kostce, rozpadając się na poszczególne części. -Uh, przepraszam.- usłyszałaś speszony, trochę zawstydzony, łagodny baryton. -Ja się nigdzie nie śpieszę.- dodał po kilku sekundach i cwaniacko się uśmiechnął. Szczerze, to nie wiedziałaś, jak mu na to odpowiedzieć. W ogóle nie wiedziałaś co powiedzieć- był zbyt idealny, by normalnie się zachowywać. Włosy ułożone w idealny nieład opadały lekko za ucho. Idealnie ułożone na nim ubrania ukazywały jego delikatnie, aczkolwiek pięknie wyrzeźbione ciało. Piękny zarost, piękna cera, piękny nos. I to spojrzenie. Takie, od którego robiło się słabo. Przeszywające, pełne, cudowne. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w ciebie z cudownym uśmiechem na czerwonych, delikatnych ustach, ukazując piękny, śnieżnobiały rząd zębów. Nogi miałaś jak z waty, ale rozum podpowiadał ci, żeby się ogarnąć i nie pokazywać od tej gorszej strony.
-To w sumie dobrze, bo ja też.- powiedziałaś i starałaś się uśmiechnąć słodko najlepiej jak potrafisz, ale chyba wyszło ci to niezdarnie, ponieważ na twarzy chłopaka pojawił się dziwny uśmiech. -To może przejdźmy, bo zaraz nas stratują.- dodał i wskazał znajdującą się w zasięgu wzroku kawiarnie. Potraktowałaś to jako zaproszenie na spotkanie, więc oczywiście się zgodziłaś, ale bez większej ekscytacji, żeby nie dać się zdemaskować.
W kawiarni spędziliście blisko półtorej godziny nie zauważając nawet, że czas tak szybko leci. Świetnie się dogadywaliście, a biorąc pod uwagę twoją aspołeczność- było to wielkie osiągnięcie. Słuchając jego ponętnego, niskiego, ochrypłego głosu, który był ukojeniem dla twoich uszu spojrzałaś za okno i zaczęłaś układać dalszą historię waszego spotkania, choć było to, ładnie mówiąc, niemądre. W pewnym momencie oglądając zatłoczoną ulicę usłyszeliście, jakiś wielki, głośny grzmot. W ułamku sekundy niebo zachmurzyło się na wręcz czarny kolor i lunął deszcz tak mocny, jakby ktoś wylewał go wiadrami. -Mamy naprawdę małe szanse, więc jeśli teraz nie wybiegniemy, to będziemy tkwili tu przez całą burzę.- powiedział (oczywiście wcześniej się ładnie przedstawił) Loui. "Mnie by to nawet nie przeszkadzało." przeszło ci przez myśl, ale zaraz szybko potrząsnęłaś głową i wstałaś od stolika, gdyż Lou wcześniej złapał cię za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku wyjścia.

Przemoknięta do suchej nitki wsiadłaś i zatrzasnęłaś drzwi do jakiegoś sportowego, czarnego, luksusowego auta. Auta nie były twoją mocną stroną, więc za nic w świecie nie mogłaś ustalić jego modelu. Chłopak wsiadł zaraz po tobie i zatarł szybko ręce twierdząc, że "trochę przemokliście". Tylko pokiwałaś głową i pilnowałaś się, by nie palnąć niczego głupiego. Louis włożył kluczyk do stacyjki, odpalił samochód i jak najszybciej się da, ustawił na monitorze najwyższą z możliwych temperaturę. Już miał wkładać bieg, gdy spojrzał na ciebie i jego twarz wykrzywił grymas. Jako że masz niską samoocenę od razu pomyślałaś, że wyglądasz jakoś nie tak, ale on z tyłu samochodu wyciągnął gruby koc i owinął cię nim cieplutko. Spojrzałaś w lustro i ujrzałaś strasznie sine od mrozu usta. -Nie chciałbym, żebyś się przeze mnie rozchorowała.- powiedział uroczym tonem, włożył bieg i ruszył bardzo szybko. Jechaliście w ciszy, nie chciałaś, by ją przerwał, była cudowna; przez całą drogę wpatrywałaś się w okno. Było cudownie. Nie dość, że w tle leciała delikatna, stonowana muzyka i wasza ucieczka przed burzą, to w dodatku niebo wyglądało tak nieziemsko, że brak ci było słów. Może i był to wygląd zwiastujący okropną burzę, ale było to arcydzieło natury.
Po blisko 30 minutach jazdy pustą, asfaltową drogą stanęliście przed domem. Nie chciałaś go oceniać, ani patrzeć na niego w "ten" sposób, ale był naprawdę wielki i wyglądał na drogi. Nie chciałaś zwracać na to uwagi, odwinęłaś koc, spojrzałaś cwaniacko na Loui'ego i -Gotowy?- spytałaś z cwaniackim uśmiechem. -No pewnie. 3... 2... 1... TERAZ!- krzyknął i równocześnie otworzyliście drzwi samochodu. Pobiegłaś ile sił w nogach przebijając się przez taflę deszczu i uważając, by nie upaść, gdyż ulewa całkowicie ograniczała widoczność. Po kilkunastu sekundach byłaś już przed mini pawilonem przed drzwiami. Chłopak cały mokry i uradowany dobiegł sekundę później. Wyjął klucze i otworzył drzwi, naturalnie wpuszczając cię do środka jako pierwszą. Weszłaś, a z ciebie zaczęła ściekać woda, która strużkami leciała wzdłuż korytarza. Spojrzałaś przepraszająco na Lou, a on się tylko ciepło uśmiechnął. Wtedy... Poczułaś motylki w brzuchu i natychmiast odwróciłaś wzrok. -Idź szybko usiądź na kanapie i opatul się kocem, natychmiast!- powiedział stanowczo brunet. Szłaś wzdłuż długim, beżowym komentarzem i podziwiałaś stare zdjęcia wiszące na ścianie. -Przepraszam, że nie zawiozłem cię do ciebie do domu, ale z pewnością byśmy nie trafili. Do siebie mogę jechać z zamkniętymi oczami. Mam nadzieję, że zrozumiesz.- Darł się (choć zupełnie nie potrzebnie, echo doskonale roznosiło jego głos) z kuchni Lou. -Pewnie, że....- przerwałam, bo weszłam do salonu. A w salonie, na kanapie siedziała, na oko 15letnia, blond dziewczynka. -Ummm... Cześć.- powiedziałaś speszona. -Ooooo, cześć. Powiedziała młoda tak uradowana, jakby zobaczyła jakąś swoją idolkę. Uśmiechnęłaś się blado, gdy do pokoju wszedł ten chodzący seks z kubkiem kakao. -Oh, przepraszam. Zapomniałem  ci powiedzieć. To Lottie, moja młodsza siostra. Przyjeżdża do mnie na weekendy z naszej rodzinnej miejscowości.- rzekł wesoło i podarował mi kubek.
Zapoznałaś się z dziewczyną i przegadałyście chyba ze trzy godziny na temat mody i tym podobnych rzeczy, śmiejąc się po cichu z Tommo, który siedział znudzony i oglądał mecz. Około godziny 22 zadzwonił twój telefon. -Halo?- odebrałaś rozbawiona wygłupami chłopca. -Chryste, w końcu odebrałaś. Dziecko, dobrze się czujesz? Nic ci nie jest? Gdzie się podziewasz? Dzwonię od kilku godzin. Wszystko w porządku? Porwali cię kosmici? Dlaczego nie wróciłaś do domu? Powinnaś być w domu cztery godziny temu. { jak mówi na ciebie twoja mama }, wszystko gra?- usłyszałaś w słuchawce troskliwy głos mamy, która odetchnęła z ulgą. -Mamo, przepraszam, pewnie nie miałam zasięgu. Wszystko w porządku, nic mi nie jest, zasiedziałam się u znajomych. Będę za godzinę. Kocham cię, pa.- powiedziałaś do aparatu i zaraz usłyszałaś wyrywającego się do odpowiedzi Loui'ego, który zaoferował się, że cię odwiezie.
***
Po owej godzinie znajdowaliście się już pod twoim podjazdem. Spojrzałaś bez słów na Louisa i nacisnęłaś klamkę. Wysiadłaś, a tak uwielbiany przez ciebie zapach po deszczu wpełzł do twoich płuc. Już szłaś w kierunku drzwi, kiedy nagle poczułaś na swojej ręce dotyk. Delikatne pociągnięcie. Odwróciłaś się zgodnie z niemą prośbą osoby cię trzymającej i poczułaś pocałunek złożony na swoich ustach. Był bardzo delikatny, właściwie chłopak tylko musnął twoje usta, ale ty... Pocałowałaś go w pełni. Wasze języki splotły się w idealnej harmonii, a tobie zrobiło się lekko słabo, gdyż był naprawdę nieziemski w całowaniu. Jego ręce oplotły się wokół twojej talii i delikatnie cię przytulił. Wplotłaś palce w jego włosy i trwaliście tak przez dobre kilka minut. Poczułaś przez jego usta, że się uśmiecha. Niestety nie mogłaś tego zauważyć, gdyż było zbyt ciemno, ale wyobraziłaś to sobie i jeszcze bardziej naparłaś na jego usta. Zaczął gładzić cię po włosach,
odsunęłaś się trochę i przygryzłaś wargę.
-Do zobaczenia jutro.- powiedział brunet i zniknął gdzieś w mroku.









__________________________________________________________

MAMY GOOOO. c:

Przepraszam, że znów tak mało dodaję. moja wena i brak talentu się na to przekładają.... XD
Ale spoko, liczę, że mi wybaczycie. :* #meeeeeeee xd

Teraz kilka spraw organizacyjnych. XD
Wymyśliłam sobie coś.
The first one is: Do you want every imagine on this blog to be translated into English? People from other countries, so it's easier for you to read. Because I know that google translate is not the best way and I thought that "wersonowo" could be bilingual. What do you think about that? Please, leave your comments. Your opinion on this topic is really important to me.
{Pierwszą jest: chcielibyście może, by każdy imagin na tym blogu był tłumaczony na język angielski. Wiecie ludzie z innych krajów- tak, żeby łatwiej wam było czytać? Bo wiem, że google translator kłamie i wymyśliłam, że może 'wersonowo' byłoby prowadzone w dwóch językach? Co wy na to? Proszę, komentujcie. To dla mnie ważne, co na ten temat myślicie. :)}
A drugą: JEŚLI BYŁOBY JUŻ ZAINTERESOWANIE NA COŚ TAKIEGO TO... CZY BYŁABY JAKAŚ DZIEWCZYNA, KTÓRA ZNA BIEGLE/BARDZO DOBRZE CAŁĄ GRAMATYKĘ I JĘZYK ANGIELSKI I CHCIAŁABY SIĘ PODJĄĆ "WSPÓŁPRACY" ZE MNĄ?
Oczywiście wszystko  byłoby podpisywane i prawa autorskie mogłybyście sobie zastrzegać.
A więc, jeśliby wypaliło, zgadzacie się? Proszę, piszcie. W komentarzach, na moim twitterze, asku, gdziekolwiek (linki są w zakładkach na górze strony) KTÓRA CHĘTNA, HĘ? C:

I kolejna rzecz. Właściwie pytanie. Ankieta. Właściwie dwie. A właściwie trzy. XD
1. Hehe, którą wersję imagina wczoraj przeczytałyście? Hehe. :D #commentmeplz

2. Mam wielkie pytanie.
Odnośnie wersonowo.
Jest coś, co chcielibyście tu zmienić?
Wygląd/ we mnie? Mój styl, coś, coś dodać, coś stąd zabrać? Jakieś pomysły nowe macie? Coś wam nie odpowiada? Jakiś nawet mały szczegół? Coś chcemy od tego bloga?
Może jakieś rzeczy chcielibyście, by się tu znalazły? Może źle piszę. Coś zmienić?
Błagam, bardzo zależy mi na waszych opiniach, ponieważ coś mnie ostatnio tknęło. :P

3. Imaginy mam pisać w
a) pierwszej osobie
b) w drugiej osobie
c) naprzemian
? Jak wam się najlepiej czyta? :)

Ok, ode mnie to tyle. :o trochę się rozpisałam, ale nie potrzebuję pisać tego w oddzielnych notkach. :D

Liczę na szczere opinie dotyczące imagina.
i odpowiedzi na kilka moich pomysłów. :)) ♡

Ok, nie zabieram więcej czasu, czekolada dla każdego, kto dotrwał do końca. <3
Lots of love, Werson. Xxx


czwartek, 14 lutego 2013

Imagin Walentynkowy.

Ok, a więc.
Jest 5 wersji tego imagina. Każda pod każdego chłopaka. Zmienione są
po prostu imiona i tam parę opisów. Nic więcej.
Soooooo, wybierajcie chłopaków. :D 


Wersja z Harrym. 

Znaliśmy się od  piątego roku życia. Opowiedzieć tą historię? Ok. Więc od początku.
Gdy miałam 4,5 roku, rodzice powiedzieli, że mamusia dostała awans i już niedługo trzeba się będzie przeprowadzić do innego miasta. Wtedy niezbyt rozumiałam co to oznacza, więc ani nie rozpaczałam, ani się nie cieszyłam. Po prostu, pewnego dnia rodzice zaczęli pakować wszystkie rzeczy z domu i powiedziałam "sajonara" swojemu ukochanemu domkowi z młodszego dzieciństwa. Zamieszkałam w jakimś nowym, wielkim i świetnie urządzonym domu z wielkim balkonem i widokiem na całe miasto. Nie odpowiadało mi to, więc już jako sześciolatka próbowałam robić wszystko, by tylko jak najrzadziej przebywać w nowym domu. Pewnego dnia poznałam małego, brązowowłosego lokowatego chłopca grającego w piłkę z dziećmi na podwórku. I od tego się zaczęło....

14.02 mijała jedenasta rocznica naszego poznania. Akurat wypadała na walentynki, więc było to troszeczkę niezręczne świętować rocznicę przyjaźni w święto zakochanych. Ale cóż, zbyt wielka, silna i wręcz niewytłumaczalna więź nas trzymała. To znaczy tylko ja miałam plany na świętowanie tej rocznicy, nie wiedziałam nawet, czy Harry o niej pamięta. Poszłam do łazienki wziąć długą, gorącą kąpiel, by na wieczór być gotowa. W sumie była dopiero 9 rano, ale byłam podekscytowana od kilku dni, a teraz zaczynałam też czuć podniecenie. Czy wszystko pójdzie według mojej myśli? Czy Harry się nie speszy? Czy go nie wystraszę? Czy będę wyglądać wystarczająco dobrze, by nie śmiesznie? Czy wybrałam dobry lokal? Czy wszystko będzie odpowiednie? -Toooo.... Ja jednak wezmę tę kąpiel.- powiedziałam i poszłam w szlafroku do łazienki. Podczas, gdy nurkowałam do moich uszu dobiegł dźwięk dzwoniącego telefonu, jednak nie przejęłam się tym wiedząc, że i tak nie zdążę do niego dobiec. Po dwugodzinnej "walce z niebezpiecznościami oceanu" postanowiłam zakończyć tą dziecinadę i pójść sprawdzić kto dzwonił kilkakrotnie. Gdy podeszłam do telefonu i na wyświetlaczu zobaczyłam jedną nazwę, motylki pojawiły mi się w brzuchu. Ale nie dlatego, że kochałam go jak partnera, tylko właśnie jak brata. Chyba...
"Sprawdź."  "Twittera". "Szybko." "Sprawdź." "Sprawdź sprawdź sprawdź!" Łącznie było to 116 wiadomości, więc.... Odpaliłam laptopa, a na wyświetlaczu od razu pojawił się spam z chatu. Również od jednej i tej samej osoby. Podobna treść, między urywkami, że "mnie kocha" i "do zobaczenia później". -Jak to... Przecież jeszcze go nigdzie dziś nie zapraszałam!- tupnęłam energicznie nogą i zalogowałam się na portal społecznościowy. Spam w moim telefonie i na chacie był niczym, w porównaniu do spamu moim mentions. Po przeczytaniu, a raczej przeskoczeniu nie mniej niż 1K tweetów doszłam do tego pierwszego. Najważniejszego. Jedynego i niepowtarzalnego. Do filmiku. Odpaliłam go i usiadłam wygodnie na łóżku przeczesując palcami jeszcze mokre, długie włosy. Filmik był po angielsku. Hazz wiedział, jak bardzo lubię ten język.
"Uuuum.... Hi. I don't want you to think that I don't remember what day it is today. I do remember it. I want to tell you, actually I want to show you how much I adore you.You're an amazing person. I will never regret the fact that I went outside that day. You're my sun. I   l o v e    y o u."
Mokrymi włosami starłam łzę spływającą po policzku. Ostatnie słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak nie kocham go jak brata. Niestety.....
Uświadomiłam sobie również, jak bardzo boję się dzisiejszego wieczora. Jak bardzo boję się jego odrzucenia. Słów. Ran. Tego, że nie wytrzymam długo oszukując siebie, że kocham go jak brata.

Usiadłam i straciłam wszelkie chęci na dzisiejszy wieczór. Na każdy razem spędzony moment dzisiejszego wieczora. Łzy napłynęły mi do oczu, dotarło do mnie, że on nigdy nie będzie mój w ten sposób, jaki bym chciała. Przecież tyle razy przychodził, kładł mi głowę na kolanach i opowiadał o tak wspaniałych dziewczynach, które chciałby wziąć na kolejną randkę, albo więcej- pocałować. Oraz ile razy przychodził przybity, ponieważ dostawał kosza od dziewczyn, na których naprawdę naprawdę mu zależało. Każdy wieczór spędzony z nim na rozmowach o dziewczynach uświadamiał mi, że jestem tylko tą dobrą, najlepszą przyjaciółką. PRZYJACIÓŁKĄ. Nikim więcej. Traktował mnie jak młodszą siostrę, a nie jak powinien- jak dojrzewającą, piękną kobietę.
W tym stanie mogłam tylko jedno. Wzięłam telefon i na klawiaturze qwerty wystukałam krótką wiadomość.
"I'm excited too. Xxx"
To: My little bear.
Send.

Położyłam głowę na poduszce i w laptopie włączyłam sobie każdą piosenkę, którą nagrywał dla mnie wieczorami na moiom łóżku, które szczerze mówiąc już nim przesiąkło. Wtuliłam głowę w miejsce, gdzie najczęściej siadał i zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
Po paru chwilach głowa mi zadrżała i aż podskoczyłam, gdy poczułam wibracje telefonu. Kolejna wiadomość.
From: My little bear.
Message: "Honey, what's wrong?"

To: My little bear
Message: "Nothing hun, everything's ok. Xxx"- oczywiście musiałam tu skłamać.

Ponowna wibracja.

From: My little bear
Message: "I'll be in 3 minutes. x"

Nie zdążyłam nic odpisać, gdyż po niecałych czterech minutach rozległo się walenie w moje drzwi. -Dobrze, że rodziców nie ma w domu. Zabiliby go. Choć tak bardzo go lubią.- szepnęłam i pobiegłam do drzwi, po drodze ścierając podsychające już łzy. Otworzyłam uśmiechnięta od ucha do ucha, prawie podskakująca ze szczęścia na widok filmiku. No po prostu happy. Harold wszedł bez słowa i przytulił mnie najszybciej jak to możliwe. Tak mocno, po męsku, ale i tak, żebym poczuła się bezpieczna. Naprawdę nie wiem, z jaką siłą powstrzymywałam łzy. Myślałam, że już wybuchnę, ale postanowiłam być silna.
Hazz odsunął się na chwilkę, dosłownie kilka centymetrów, by nadal widzieć moją twarz. Wciąż trwaliśmy w uścisku. Spojrzał mi w oczy tak przeszywającym, głębokim spojrzeniem, że aż przeszły mnie ciarki. Poczułam, że zabrał jedną rękę z moich pleców. Po chwili jego kciuk znalazł się przy mojej twarzy i dotknął policzka. Przejechał wzdłuż linii kości policzkowych i starł przeźroczysty płyn. -Cholera....- szepnęłam tak cicho, że niezauważalnie. Nie udało się, łza popłynęła. Na szczęście nie wybuchłam słowami. To był naprawdę wielki sukces.
Chłopak w loczkach pocałował mnie w czubek głowy, złapał za rękę i poprowadził w stronę balkonu.
Gdy już na nim stanęliśmy, nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy. Za chwilę zasłonił je jedną ręką i oparł brodę o moje ramiona. Wykonał jakiś gest- poczułam to przez zdjęcie jego jednej ręki z moich oczu. Wziął głęboki wdech i szepnął tym  swoim niskim, zachrypniętym głosem: To dla ciebie księżniczko.
Odsłonił mi oczy. Gdy ujrzałam to, co mi pokazał, z powrotem wzięłam jego rękę i zasłoniłam sobie oczy. Chłopak zaśmiał się bardzo energicznie, ale i nerwowo. Wyjrzałam delikatnie przez palce Harry'ego i znów pojawiły się łzy w moich oczach. Na gigantycznym wieżowcu naprzeciwko mojego balkonu było serce. Ale nie byle jakie serce. Serce z zapalonych i pogaszonych w nim świateł. Było naprawdę ogromne, na cały 49piętrowy wieżowiec. A na środku serca, również z pozapalanych świateł było zdrobnienie mojego imienia.
Odwróciłam się i odruchowo go pocałowałam. W usta. Zorientowałam się dopiero po chwili, ale Harry.... Odwzajemnił mój pocałunek. Wręcz to on teraz przejął inicjatywę. Wziął mnie na ręce i całował tak namiętnie i z pożądaniem. Jego język wił się po moim podniebieniu niczym baletnica w tańcu. Był taki... Męski. Cudowny. Delikatny. Słodki. Cierpliwy. Napalony? Czuły. MÓJ.
Za chwilę usłyszałam, jak mój bóg mruczy, a następnie po kilku sekundach rozległ się krzyk na całe gardło: "SZCZĘŚLIWEJ JEDENASTEJ ROCZNICY SZCZĘŚLIWE MISIE!"
Przez pocałunek odczułam jak Harry się delikatnie śmieje. Oderwałam swoje od jego magicznych, malinowych ust i spojrzałam w dół. Zaledwie 19 pięter niżej stali wszyscy jego kumple i cały czas krzyczeli i bili brawo. W górę poleciały też balony napełnione helem, w kształcie serduszek.
-Dwa w jednym, skarbie.- szepnął swoim ponętnym głosem Harry.









Wersja z Liamem.


Znaliśmy się od  piątego roku życia. Opowiedzieć tą historię? Ok. Więc od początku.
Gdy miałam 4,5 roku, rodzice powiedzieli, że mamusia dostała awans i już niedługo trzeba się będzie przeprowadzić do innego miasta. Wtedy niezbyt rozumiałam co to oznacza, więc ani nie rozpaczałam, ani się nie cieszyłam. Po prostu, pewnego dnia rodzice zaczęli pakować wszystkie rzeczy z domu i powiedziałam "sajonara" swojemu ukochanemu domkowi z młodszego dzieciństwa. Zamieszkałam w jakimś nowym, wielkim i świetnie urządzonym domu z wielkim balkonem i widokiem na całe miasto. Nie odpowiadało mi to, więc już jako sześciolatka próbowałam robić wszystko, by tylko jak najrzadziej przebywać w nowym domu. Pewnego dnia poznałam małego, dość pulchnego chłopca o pięknych oczach, grającego w piłkę z dziećmi na podwórku. I od tego się zaczęło....

14.02 mijała jedenasta rocznica naszego poznania. Akurat wypadała na walentynki, więc było to troszeczkę niezręczne świętować rocznicę przyjaźni w święto zakochanych. Ale cóż, zbyt wielka, silna i wręcz niewytłumaczalna więź nas trzymała. To znaczy tylko ja miałam plany na świętowanie tej rocznicy, nie wiedziałam nawet, czy Liam o niej pamięta. Poszłam do łazienki wziąć długą, gorącą kąpiel, by na wieczór być gotowa. W sumie była dopiero 9 rano, ale byłam podekscytowana od kilku dni, a teraz zaczynałam też czuć podniecenie. Czy wszystko pójdzie według mojej myśli? Czy Liam się nie speszy? Czy go nie wystraszę? Czy będę wyglądać wystarczająco dobrze, by nie śmiesznie? Czy wybrałam dobry lokal? Czy wszystko będzie odpowiednie? -Toooo.... Ja jednak wezmę tę kąpiel.- powiedziałam i poszłam w szlafroku do łazienki. Podczas, gdy nurkowałam do moich uszu dobiegł dźwięk dzwoniącego telefonu, jednak nie przejęłam się tym wiedząc, że i tak nie zdążę do niego dobiec. Po dwugodzinnej "walce z niebezpiecznościami oceanu" postanowiłam zakończyć tą dziecinadę i pójść sprawdzić kto dzwonił kilkakrotnie. Gdy podeszłam do telefonu i na wyświetlaczu zobaczyłam jedną nazwę, motylki pojawiły mi się w brzuchu. Ale nie dlatego, że kochałam go jak partnera, tylko właśnie jak brata. Chyba...
"Sprawdź."  "Twittera". "Szybko." "Sprawdź." "Sprawdź sprawdź sprawdź!" Łącznie było to 116 wiadomości, więc.... Odpaliłam laptopa, a na wyświetlaczu od razu pojawił się spam z chatu. Również od jednej i tej samej osoby. Podobna treść, między urywkami, że "mnie kocha" i "do zobaczenia później". -Jak to... Przecież jeszcze go nigdzie dziś nie zapraszałam!- tupnęłam energicznie nogą i zalogowałam się na portal społecznościowy. Spam w moim telefonie i na chacie był niczym, w porównaniu do spamu moim mentions. Po przeczytaniu, a raczej przeskoczeniu nie mniej niż 1K tweetów doszłam do tego pierwszego. Najważniejszego. Jedynego i niepowtarzalnego. Do filmiku. Odpaliłam go i usiadłam wygodnie na łóżku przeczesując palcami jeszcze mokre, długie włosy. Filmik był po angielsku. Mr. Perfect wiedział, jak bardzo lubię ten język.
"Uuuum.... Hi. I don't want you to think that I don't remember what day it is today. I do remember it. I want to tell you, actually I want to show you how much I adore you.You're an amazing person. I will never regret the fact that I went outside that day. You're my sun. I   l o v e    y o u."
Mokrymi włosami starłam łzę spływającą po policzku. Ostatnie słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak nie kocham go jak brata. Niestety.....
Uświadomiłam sobie również, jak bardzo boję się dzisiejszego wieczora. Jak bardzo boję się jego odrzucenia. Słów. Ran. Tego, że nie wytrzymam długo oszukując siebie, że kocham go jak brata.



Usiadłam i straciłam wszelkie chęci na dzisiejszy wieczór. Na każdy razem spędzony moment dzisiejszego wieczora. Łzy napłynęły mi do oczu, dotarło do mnie, że on nigdy nie będzie mój w ten sposób, jaki bym chciała. Przecież tyle razy przychodził, kładł mi głowę na kolanach i opowiadał o tak wspaniałych dziewczynach, które chciałby wziąć na kolejną randkę, albo więcej- pocałować. Oraz ile razy przychodził przybity, ponieważ dostawał kosza od dziewczyn, na których naprawdę naprawdę mu zależało. Każdy wieczór spędzony z nim na rozmowach o dziewczynach uświadamiał mi, że jestem tylko tą dobrą, najlepszą przyjaciółką. PRZYJACIÓŁKĄ. Nikim więcej. Traktował mnie jak młodszą siostrę, a nie jak powinien- jak dojrzewającą, piękną kobietę.
W tym stanie mogłam tylko jedno. Wzięłam telefon i na klawiaturze qwerty wystukałam krótką wiadomość.
"I'm excited too. Xxx"

To: My little bear.
Send.

Położyłam głowę na poduszce i w laptopie włączyłam sobie każdą piosenkę, którą nagrywał dla mnie wieczorami na moiom łóżku, które szczerze mówiąc już nim przesiąkło. Wtuliłam głowę w miejsce, gdzie najczęściej siadał i zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
Po paru chwilach głowa mi zadrżała i aż podskoczyłam, gdy poczułam wibracje telefonu. Kolejna wiadomość.
From: My little bear.
Message: "Honey, what's wrong?"



To: My little bear
Message: "Nothing hun, everything's ok. Xxx"- oczywiście musiałam tu skłamać.



Ponowna wibracja.

From: My little bear
Message: "I'll be in 3 minutes. x"


Nie zdążyłam nic odpisać, gdyż po niecałych czterech minutach rozległo się walenie w moje drzwi. -Dobrze, że rodziców nie ma w domu. Zabiliby go. Choć tak bardzo go lubią.- szepnęłam i pobiegłam do drzwi, po drodze ścierając podsychające już łzy. Otworzyłam uśmiechnięta od ucha do ucha, prawie podskakująca ze szczęścia na widok filmiku. No po prostu happy. Liam James wszedł bez słowa i przytulił mnie najszybciej jak to możliwe. Tak mocno, po męsku, ale i tak, żebym poczuła się bezpieczna. Naprawdę nie wiem, z jaką siłą powstrzymywałam łzy. Myślałam, że już wybuchnę, ale postanowiłam być silna.

Li odsunął się na chwilkę, dosłownie kilka centymetrów, by nadal widzieć moją twarz. Wciąż trwaliśmy w uścisku. Spojrzał mi w oczy tak przeszywającym, głębokim spojrzeniem, że aż przeszły mnie ciarki. Poczułam, że zabrał jedną rękę z moich pleców. Po chwili jego kciuk znalazł się przy mojej twarzy i dotknął policzka. Przejechał wzdłuż linii kości policzkowych i starł przeźroczysty płyn. -Cholera....- szepnęłam tak cicho, że niezauważalnie. Nie udało się, łza popłynęła. Na szczęście nie wybuchłam słowami. To był naprawdę wielki sukces.
Chłopak z cudownymi mięśniami pocałował mnie w czubek głowy, złapał za rękę i poprowadził w stronę balkonu.
Gdy już na nim stanęliśmy, nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy. Za chwilę zasłonił je jedną ręką i oparł brodę o moje ramiona. Wykonał jakiś gest- poczułam to przez zdjęcie jego jednej ręki z moich oczu. Wziął głęboki wdech i szepnął tym  swoim niskim, zdenerwowanym głosem: To dla ciebie księżniczko.
Odsłonił mi oczy. Gdy ujrzałam to, co mi pokazał, z powrotem wzięłam jego rękę i zasłoniłam sobie oczy. Chłopak zaśmiał się bardzo energicznie, ale i nerwowo. Wyjrzałam delikatnie przez palce Liama i znów pojawiły się łzy w moich oczach. Na gigantycznym wieżowcu naprzeciwko mojego balkonu było serce. Ale nie byle jakie serce. Serce z zapalonych i pogaszonych w nim świateł. Było naprawdę ogromne, na cały 49piętrowy wieżowiec. A na środku serca, również z pozapalanych świateł było zdrobnienie mojego imienia.
Odwróciłam się i odruchowo go pocałowałam. W usta. Zorientowałam się dopiero po chwili, ale Li.... Odwzajemnił mój pocałunek. Wręcz to on teraz przejął inicjatywę. Wziął mnie na ręce i całował tak namiętnie i z pożądaniem. Jego język wił się po moim podniebieniu niczym baletnica w tańcu. Był taki... Męski. Cudowny. Delikatny. Słodki. Cierpliwy. Napalony? Czuły. MÓJ.
Za chwilę usłyszałam, jak mój bóg mruczy, a następnie po kilku sekundach rozległ się krzyk na całe gardło: " SZCZĘŚLIWEJ JEDENASTEJ ROCZNICY SZCZĘŚLIWE MISIE!"
Przez pocałunek odczułam jak Payne się delikatnie śmieje. Oderwałam swoje od jego magicznych, malinowych ust i spojrzałam w dół. Zaledwie 19 pięter niżej stali wszyscy jego kumple i cały czas krzyczeli i bili brawo. W górę poleciały też balony napełnione helem, w kształcie serduszek.
-Dwa w jednym, skarbie.- szepnął swoim ponętnym głosem Li.














Wersja z Lou



Znaliśmy się od  piątego roku życia. Opowiedzieć tą historię? Ok. Więc od początku.
Gdy miałam 4,5 roku, rodzice powiedzieli, że mamusia dostała awans i już niedługo trzeba się będzie przeprowadzić do innego miasta. Wtedy niezbyt rozumiałam co to oznacza, więc ani nie rozpaczałam, ani się nie cieszyłam. Po prostu, pewnego dnia rodzice zaczęli pakować wszystkie rzeczy z domu i powiedziałam "sajonara" swojemu ukochanemu domkowi z młodszego dzieciństwa. Zamieszkałam w jakimś nowym, wielkim i świetnie urządzonym domu z wielkim balkonem i widokiem na całe miasto. Nie odpowiadało mi to, więc już jako sześciolatka próbowałam robić wszystko, by tylko jak najrzadziej przebywać w nowym domu. Pewnego dnia poznałam małego, ciemnowłosego, radosnego chłopca grającego w piłkę z dziećmi na podwórku. I od tego się zaczęło....

14.02 mijała jedenasta rocznica naszego poznania. Akurat wypadała na walentynki, więc było to troszeczkę niezręczne świętować rocznicę przyjaźni w święto zakochanych. Ale cóż, zbyt wielka, silna i wręcz niewytłumaczalna więź nas trzymała. To znaczy tylko ja miałam plany na świętowanie tej rocznicy, nie wiedziałam nawet, czy Louis o niej pamięta. Poszłam do łazienki wziąć długą, gorącą kąpiel, by na wieczór być gotowa. W sumie była dopiero 9 rano, ale byłam podekscytowana od kilku dni, a teraz zaczynałam też czuć podniecenie. Czy wszystko pójdzie według mojej myśli? Czy Louis się nie speszy? Czy go nie wystraszę? Czy będę wyglądać wystarczająco dobrze, by nie śmiesznie? Czy wybrałam dobry lokal? Czy wszystko będzie odpowiednie? -Toooo.... Ja jednak wezmę tę kąpiel.- powiedziałam i poszłam w szlafroku do łazienki. Podczas, gdy nurkowałam do moich uszu dobiegł dźwięk dzwoniącego telefonu, jednak nie przejęłam się tym wiedząc, że i tak nie zdążę do niego dobiec. Po dwugodzinnej "walce z niebezpiecznościami oceanu" postanowiłam zakończyć tą dziecinadę i pójść sprawdzić kto dzwonił kilkakrotnie. Gdy podeszłam do telefonu i na wyświetlaczu zobaczyłam jedną nazwę, motylki pojawiły mi się w brzuchu. Ale nie dlatego, że kochałam go jak partnera, tylko właśnie jak brata. Chyba...
"Sprawdź."  "Twittera". "Szybko." "Sprawdź." "Sprawdź sprawdź sprawdź!" Łącznie było to 116 wiadomości, więc.... Odpaliłam laptopa, a na wyświetlaczu od razu pojawił się spam z chatu. Również od jednej i tej samej osoby. Podobna treść, między urywkami, że "mnie kocha" i "do zobaczenia później". -Jak to... Przecież jeszcze go nigdzie dziś nie zapraszałam!- tupnęłam energicznie nogą i zalogowałam się na portal społecznościowy. Spam w moim telefonie i na chacie był niczym, w porównaniu do spamu moim mentions. Po przeczytaniu, a raczej przeskoczeniu nie mniej niż 1K tweetów doszłam do tego pierwszego. Najważniejszego. Jedynego i niepowtarzalnego. Do filmiku. Odpaliłam go i usiadłam wygodnie na łóżku przeczesując palcami jeszcze mokre, długie włosy. Filmik był po angielsku. Lou wiedział, jak bardzo lubię ten język.
"Uuuum.... Hi. I don't want you to think that I don't remember what day it is today. I do remember it. I want to tell you, actually I want to show you how much I adore you.You're an amazing person. I will never regret the fact that I went outside that day. You're my sun. I   l o v e    y o u."
Mokrymi włosami starłam łzę spływającą po policzku. Ostatnie słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak nie kocham go jak brata. Niestety.....
Uświadomiłam sobie również, jak bardzo boję się dzisiejszego wieczora. Jak bardzo boję się jego odrzucenia. Słów. Ran. Tego, że nie wytrzymam długo oszukując siebie, że kocham go jak brata.



Usiadłam i straciłam wszelkie chęci na dzisiejszy wieczór. Na każdy razem spędzony moment dzisiejszego wieczora. Łzy napłynęły mi do oczu, dotarło do mnie, że on nigdy nie będzie mój w ten sposób, jaki bym chciała. Przecież tyle razy przychodził, kładł mi głowę na kolanach i opowiadał o tak wspaniałych dziewczynach, które chciałby wziąć na kolejną randkę, albo więcej- pocałować. Oraz ile razy przychodził przybity, ponieważ dostawał kosza od dziewczyn, na których naprawdę naprawdę mu zależało. Każdy wieczór spędzony z nim na rozmowach o dziewczynach uświadamiał mi, że jestem tylko tą dobrą, najlepszą przyjaciółką. PRZYJACIÓŁKĄ. Nikim więcej. Traktował mnie jak młodszą siostrę, a nie jak powinien- jak dojrzewającą, piękną kobietę.
W tym stanie mogłam tylko jedno. Wzięłam telefon i na klawiaturze qwerty wystukałam krótką wiadomość.
"I'm excited too. Xxx"

To: My little bear.
Send.

Położyłam głowę na poduszce i w laptopie włączyłam sobie każdą piosenkę, którą nagrywał dla mnie wieczorami na moiom łóżku, które szczerze mówiąc już nim przesiąkło. Wtuliłam głowę w miejsce, gdzie najczęściej siadał i zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
Po paru chwilach głowa mi zadrżała i aż podskoczyłam, gdy poczułam wibracje telefonu. Kolejna wiadomość.
From: My little bear.
Message: "Honey, what's wrong?"



To: My little bear
Message: "Nothing hun, everything's ok. Xxx"- oczywiście musiałam tu skłamać.



Ponowna wibracja.

From: My little bear
Message: "I'll be in 3 minutes. x"


Nie zdążyłam nic odpisać, gdyż po niecałych czterech minutach rozległo się walenie w moje drzwi. -Dobrze, że rodziców nie ma w domu. Zabiliby go. Choć tak bardzo go lubią.- szepnęłam i pobiegłam do drzwi, po drodze ścierając podsychające już łzy. Otworzyłam uśmiechnięta od ucha do ucha, prawie podskakująca ze szczęścia na widok filmiku. No po prostu happy. Louis Wiliam wszedł bez słowa i przytulił mnie najszybciej jak to możliwe. Tak mocno, po męsku, ale i tak, żebym poczuła się bezpieczna. Naprawdę nie wiem, z jaką siłą powstrzymywałam łzy. Myślałam, że już wybuchnę, ale postanowiłam być silna.

Lou odsunął się na chwilkę, dosłownie kilka centymetrów, by nadal widzieć moją twarz. Wciąż trwaliśmy w uścisku. Spojrzał mi w oczy tak przeszywającym, głębokim spojrzeniem, że aż przeszły mnie ciarki. Poczułam, że zabrał jedną rękę z moich pleców. Po chwili jego kciuk znalazł się przy mojej twarzy i dotknął policzka. Przejechał wzdłuż linii kości policzkowych i starł przeźroczysty płyn. -Cholera....- szepnęłam tak cicho, że niezauważalnie. Nie udało się, łza popłynęła. Na szczęście nie wybuchłam słowami. To był naprawdę wielki sukces.
Chłopak w koszulce w paski pocałował mnie w czubek głowy, złapał za rękę i poprowadził w stronę balkonu.
Gdy już na nim stanęliśmy, nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy. Za chwilę zasłonił je jedną ręką i oparł brodę o moje ramiona. Wykonał jakiś gest- poczułam to przez zdjęcie jego jednej ręki z moich oczu. Wziął głęboki wdech i szepnął tym  swoim niskim, zachrypniętym głosem: To dla ciebie księżniczko.
Odsłonił mi oczy. Gdy ujrzałam to, co mi pokazał, z powrotem wzięłam jego rękę i zasłoniłam sobie oczy. Chłopak zaśmiał się bardzo energicznie, ale i nerwowo. Wyjrzałam delikatnie przez palce Loui'ego i znów pojawiły się łzy w moich oczach. Na gigantycznym wieżowcu naprzeciwko mojego balkonu było serce. Ale nie byle jakie serce. Serce z zapalonych i pogaszonych w nim świateł. Było naprawdę ogromne, na cały 49piętrowy wieżowiec. A na środku serca, również z pozapalanych świateł było zdrobnienie mojego imienia.
Odwróciłam się i odruchowo go pocałowałam. W usta. Zorientowałam się dopiero po chwili, ale Louis.... Odwzajemnił mój pocałunek. Wręcz to on teraz przejął inicjatywę. Wziął mnie na ręce i całował tak namiętnie i z pożądaniem. Jego język wił się po moim podniebieniu niczym baletnica w tańcu. Był taki... Męski. Cudowny. Delikatny. Słodki. Cierpliwy. Napalony? Czuły. MÓJ.
Za chwilę usłyszałam, jak twój bóg mruczy, a następnie po kilku sekundach rozległ się krzyk na całe gardło: "SZCZĘŚLIWEJ JEDENASTEJ ROCZNICY SZCZĘŚLIWE MISIE!"
Przez pocałunek odczułam jak Loui się delikatnie śmieje. Oderwałam swoje od jego magicznych, malinowych ust i spojrzałam w dół. Zaledwie 19 pięter niżej stali wszyscy jego kumple i cały czas krzyczeli i bili brawo. W górę poleciały też balony napełnione helem, w kształcie serduszek.
-Dwa w jednym, skarbie.- szepnął swoim ponętnym głosem Lou.












Wersja z Zaynem.



Znaliśmy się od  piątego roku życia. Opowiedzieć tą historię? Ok. Więc od początku.
Gdy miałam 4,5 roku, rodzice powiedzieli, że mamusia dostała awans i już niedługo trzeba się będzie przeprowadzić do innego miasta. Wtedy niezbyt rozumiałam co to oznacza, więc ani nie rozpaczałam, ani się nie cieszyłam. Po prostu, pewnego dnia rodzice zaczęli pakować wszystkie rzeczy z domu i powiedziałam "sajonara" swojemu ukochanemu domkowi z młodszego dzieciństwa. Zamieszkałam w jakimś nowym, wielkim i świetnie urządzonym domu z wielkim balkonem i widokiem na całe miasto. Nie odpowiadało mi to, więc już jako sześciolatka próbowałam robić wszystko, by tylko jak najrzadziej przebywać w nowym domu. Pewnego dnia poznałam małego, brązowowłosego, zadziornego chłopca grającego w piłkę z dziećmi na podwórku. I od tego się zaczęło....

14.02 mijała jedenasta rocznica naszego poznania. Akurat wypadała na walentynki, więc było to troszeczkę niezręczne świętować rocznicę przyjaźni w święto zakochanych. Ale cóż, zbyt wielka, silna i wręcz niewytłumaczalna więź nas trzymała. To znaczy tylko ja miałam plany na świętowanie tej rocznicy, nie wiedziałam nawet, czy Zayn o niej pamięta. Poszłam do łazienki wziąć długą, gorącą kąpiel, by na wieczór być gotowa. W sumie była dopiero 9 rano, ale byłam podekscytowana od kilku dni, a teraz zaczynałam też czuć podniecenie. Czy wszystko pójdzie według mojej myśli? Czy Zayn się nie speszy? Czy go nie wystraszę? Czy będę wyglądać wystarczająco dobrze, by nie śmiesznie? Czy wybrałam dobry lokal? Czy wszystko będzie odpowiednie? -Toooo.... Ja jednak wezmę tę kąpiel.- powiedziałam i poszłam w szlafroku do łazienki. Podczas, gdy nurkowałam do moich uszu dobiegł dźwięk dzwoniącego telefonu, jednak nie przejęłam się tym wiedząc, że i tak nie zdążę do niego dobiec. Po dwugodzinnej "walce z niebezpiecznościami oceanu" postanowiłam zakończyć tą dziecinadę i pójść sprawdzić kto dzwonił kilkakrotnie. Gdy podeszłam do telefonu i na wyświetlaczu zobaczyłam jedną nazwę, motylki pojawiły mi się w brzuchu. Ale nie dlatego, że kochałam go jak partnera, tylko właśnie jak brata. Chyba...
"Sprawdź."  "Twittera". "Szybko." "Sprawdź." "Sprawdź sprawdź sprawdź!" Łącznie było to 116 wiadomości, więc.... Odpaliłam laptopa, a na wyświetlaczu od razu pojawił się spam z chatu. Również od jednej i tej samej osoby. Podobna treść, między urywkami, że "mnie kocha" i "do zobaczenia później". -Jak to... Przecież jeszcze go nigdzie dziś nie zapraszałam!- tupnęłam energicznie nogą i zalogowałam się na portal społecznościowy. Spam w moim telefonie i na chacie był niczym, w porównaniu do spamu moim mentions. Po przeczytaniu, a raczej przeskoczeniu nie mniej niż 1K tweetów doszłam do tego pierwszego. Najważniejszego. Jedynego i niepowtarzalnego. Do filmiku. Odpaliłam go i usiadłam wygodnie na łóżku przeczesując palcami jeszcze mokre, długie włosy. Filmik był po angielsku. Zayn wiedział, jak bardzo lubię ten język.
"Uuuum.... Hi. I don't want you to think that I don't remember what day it is today. I do remember it. I want to tell you, actually I want to show you how much I adore you.You're an amazing person. I will never regret the fact that I went outside that day. You're my sun. I   l o v e    y o u."
Mokrymi włosami starłam łzę spływającą po policzku. Ostatnie słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak nie kocham go jak brata. Niestety.....
Uświadomiłam sobie również, jak bardzo boję się dzisiejszego wieczora. Jak bardzo boję się jego odrzucenia. Słów. Ran. Tego, że nie wytrzymam długo oszukując siebie, że kocham go jak brata.



Usiadłam i straciłam wszelkie chęci na dzisiejszy wieczór. Na każdy razem spędzony moment dzisiejszego wieczora. Łzy napłynęły mi do oczu, dotarło do mnie, że on nigdy nie będzie mój w ten sposób, jaki bym chciała. Przecież tyle razy przychodził, kładł mi głowę na kolanach i opowiadał o tak wspaniałych dziewczynach, które chciałby wziąć na kolejną randkę, albo więcej- pocałować. Oraz ile razy przychodził przybity, ponieważ dostawał kosza od dziewczyn, na których naprawdę naprawdę mu zależało. Każdy wieczór spędzony z nim na rozmowach o dziewczynach uświadamiał mi, że jestem tylko tą dobrą, najlepszą przyjaciółką. PRZYJACIÓŁKĄ. Nikim więcej. Traktował mnie jak młodszą siostrę, a nie jak powinien- jak dojrzewającą, piękną kobietę.
W tym stanie mogłam tylko jedno. Wzięłam telefon i na klawiaturze qwerty wystukałam krótką wiadomość.
"I'm excited too. Xxx"

To: My little bear.
Send.

Położyłam głowę na poduszce i w laptopie włączyłam sobie każdą piosenkę, którą nagrywał dla mnie wieczorami na moiom łóżku, które szczerze mówiąc już nim przesiąkło. Wtuliłam głowę w miejsce, gdzie najczęściej siadał i zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
Po paru chwilach głowa mi zadrżała i aż podskoczyłam, gdy poczułam wibracje telefonu. Kolejna wiadomość.
From: My little bear.
Message: "Honey, what's wrong?"



To: My little bear
Message: "Nothing hun, everything's ok. Xxx"- oczywiście musiałam tu skłamać.



Ponowna wibracja.

From: My little bear
Message: "I'll be in 3 minutes. x"


Nie zdążyłam nic odpisać, gdyż po niecałych czterech minutach rozległo się walenie w moje drzwi. -Dobrze, że rodziców nie ma w domu. Zabiliby go. Choć tak bardzo go lubią.- szepnęłam i pobiegłam do drzwi, po drodze ścierając podsychające już łzy. Otworzyłam uśmiechnięta od ucha do ucha, prawie podskakująca ze szczęścia na widok filmiku. No po prostu happy. BadBoi wszedł bez słowa i przytulił mnie najszybciej jak to możliwe. Tak mocno, po męsku, ale i tak, żebym poczuła się bezpieczna. Naprawdę nie wiem, z jaką siłą powstrzymywałam łzy. Myślałam, że już wybuchnę, ale postanowiłam być silna.

Zay odsunął się na chwilkę, dosłownie kilka centymetrów, by nadal widzieć moją twarz. Wciąż trwaliśmy w uścisku. Spojrzał mi w oczy tak przeszywającym, głębokim spojrzeniem, że aż przeszły mnie ciarki. Poczułam, że zabrał jedną rękę z moich pleców. Po chwili jego kciuk znalazł się przy mojej twarzy i dotknął policzka. Przejechał wzdłuż linii kości policzkowych i starł przeźroczysty płyn. -Cholera....- szepnęłam tak cicho, że niezauważalnie. Nie udało się, łza popłynęła. Na szczęście nie wybuchłam słowami. To był naprawdę wielki sukces.
Chłopak w podkoszulku pocałował mnie w czubek głowy, złapał za rękę i poprowadził w stronę balkonu.
Gdy już na nim stanęliśmy, nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy. Za chwilę zasłonił je jedną ręką i oparł brodę o moje ramiona. Wykonał jakiś gest- poczułam to przez zdjęcie jego jednej ręki z moich oczu. Wziął głęboki wdech i szepnął tym  swoim niskim, zachrypniętym głosem: To dla ciebie księżniczko.
Odsłonił mi oczy. Gdy ujrzałam to, co mi pokazał, z powrotem wzięłam jego rękę i zasłoniłam sobie oczy. Chłopak zaśmiał się bardzo energicznie, ale i nerwowo. Wyjrzałam delikatnie przez palce Zayn'a i znów pojawiły się łzy w moich oczach. Na gigantycznym wieżowcu naprzeciwko mojego balkonu było serce. Ale nie byle jakie serce. Serce z zapalonych i pogaszonych w nim świateł. Było naprawdę ogromne, na cały 49piętrowy wieżowiec. A na środku serca, również z pozapalanych świateł było zdrobnienie mojego imienia.
Odwróciłam się i odruchowo go pocałowałam. W usta. Zorientowałam się dopiero po chwili, ale Zain.... Odwzajemnił mój pocałunek. Wręcz to on teraz przejął inicjatywę. Wziął mnie na ręce i całował tak namiętnie i z pożądaniem. Jego język wił się po moim podniebieniu niczym baletnica w tańcu. Był taki... Męski. Cudowny. Delikatny. Słodki. Cierpliwy. Napalony? Czuły. MÓJ.
Za chwilę usłyszałam, jak twój bóg mruczy, a następnie po kilku sekundach rozległ się krzyk na całe gardło: "SZCZĘŚLIWEJ JEDENASTEJ ROCZNICY SZCZĘŚLIWE MISIE!"
Przez pocałunek odczułam jak Harry się delikatnie śmieje. Oderwałam swoje od jego magicznych, malinowych ust i spojrzałam w dół. Zaledwie 19 pięter niżej stali wszyscy jego kumple i cały czas krzyczeli i bili brawo. W górę poleciały też balony napełnione helem, w kształcie serduszek.
-Dwa w jednym, skarbie.- szepnął swoim ponętnym głosem Zay.





















Wersja z Niallerem



Znaliśmy się od  piątego roku życia. Opowiedzieć tą historię? Ok. Więc od początku.
Gdy miałam 4,5 roku, rodzice powiedzieli, że mamusia dostała awans i już niedługo trzeba się będzie przeprowadzić do innego miasta. Wtedy niezbyt rozumiałam co to oznacza, więc ani nie rozpaczałam, ani się nie cieszyłam. Po prostu, pewnego dnia rodzice zaczęli pakować wszystkie rzeczy z domu i powiedziałam "sajonara" swojemu ukochanemu domkowi z młodszego dzieciństwa. Zamieszkałam w jakimś nowym, wielkim i świetnie urządzonym domu z wielkim balkonem i widokiem na całe miasto. Nie odpowiadało mi to, więc już jako sześciolatka próbowałam robić wszystko, by tylko jak najrzadziej przebywać w nowym domu. Pewnego dnia poznałam małego, brązowowłosego chłopca, który zamiast grać w piłkę z dziećmi na podwórku, trzymał w rękach dwa hamburgery. I od tego się zaczęło....

14.02 mijała jedenasta rocznica naszego poznania. Akurat wypadała na walentynki, więc było to troszeczkę niezręczne świętować rocznicę przyjaźni w święto zakochanych. Ale cóż, zbyt wielka, silna i wręcz niewytłumaczalna więź nas trzymała. To znaczy tylko ja miałam plany na świętowanie tej rocznicy, nie wiedziałam nawet, czy Niall o niej pamięta. Poszłam do łazienki wziąć długą, gorącą kąpiel, by na wieczór być gotowa. W sumie była dopiero 9 rano, ale byłam podekscytowana od kilku dni, a teraz zaczynałam też czuć podniecenie. Czy wszystko pójdzie według mojej myśli? Czy Niall się nie speszy? Czy go nie wystraszę? Czy będę wyglądać wystarczająco dobrze, by nie śmiesznie? Czy wybrałam dobry lokal? Czy wszystko będzie odpowiednie? -Toooo.... Ja jednak wezmę tę kąpiel.- powiedziałam i poszłam w szlafroku do łazienki. Podczas, gdy nurkowałam do moich uszu dobiegł dźwięk dzwoniącego telefonu, jednak nie przejęłam się tym wiedząc, że i tak nie zdążę do niego dobiec. Po dwugodzinnej "walce z niebezpiecznościami oceanu" postanowiłam zakończyć tą dziecinadę i pójść sprawdzić kto dzwonił kilkakrotnie. Gdy podeszłam do telefonu i na wyświetlaczu zobaczyłam jedną nazwę, motylki pojawiły mi się w brzuchu. Ale nie dlatego, że kochałam go jak partnera, tylko właśnie jak brata. Chyba...
"Sprawdź."  "Twittera". "Szybko." "Sprawdź." "Sprawdź sprawdź sprawdź!" Łącznie było to 116 wiadomości, więc.... Odpaliłam laptopa, a na wyświetlaczu od razu pojawił się spam z chatu. Również od jednej i tej samej osoby. Podobna treść, między urywkami, że "mnie kocha" i "do zobaczenia później". -Jak to... Przecież jeszcze go nigdzie dziś nie zapraszałam!- tupnęłam energicznie nogą i zalogowałam się na portal społecznościowy. Spam w moim telefonie i na chacie był niczym, w porównaniu do spamu moim mentions. Po przeczytaniu, a raczej przeskoczeniu nie mniej niż 1K tweetów doszłam do tego pierwszego. Najważniejszego. Jedynego i niepowtarzalnego. Do filmiku. Odpaliłam go i usiadłam wygodnie na łóżku przeczesując palcami jeszcze mokre, długie włosy. Filmik był po angielsku. IrishBoy wiedział, jak bardzo lubię ten język.
"Uuuum.... Hi. I don't want you to think that I don't remember what day it is today. I do remember it. I want to tell you, actually I want to show you how much I adore you.You're an amazing person. I will never regret the fact that I went outside that day. You're my sun. I   l o v e    y o u."
Mokrymi włosami starłam łzę spływającą po policzku. Ostatnie słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak nie kocham go jak brata. Niestety.....
Uświadomiłam sobie również, jak bardzo boję się dzisiejszego wieczora. Jak bardzo boję się jego odrzucenia. Słów. Ran. Tego, że nie wytrzymam długo oszukując siebie, że kocham go jak brata.



Usiadłam i straciłam wszelkie chęci na dzisiejszy wieczór. Na każdy razem spędzony moment dzisiejszego wieczora. Łzy napłynęły mi do oczu, dotarło do mnie, że on nigdy nie będzie mój w ten sposób, jaki bym chciała. Przecież tyle razy przychodził, kładł mi głowę na kolanach i opowiadał o tak wspaniałych dziewczynach, które chciałby wziąć na kolejną randkę, albo więcej- pocałować. Oraz ile razy przychodził przybity, ponieważ dostawał kosza od dziewczyn, na których naprawdę naprawdę mu zależało. Każdy wieczór spędzony z nim na rozmowach o dziewczynach uświadamiał mi, że jestem tylko tą dobrą, najlepszą przyjaciółką. PRZYJACIÓŁKĄ. Nikim więcej. Traktował mnie jak młodszą siostrę, a nie jak powinien- jak dojrzewającą, piękną kobietę.
W tym stanie mogłam tylko jedno. Wzięłam telefon i na klawiaturze qwerty wystukałam krótką wiadomość.
"I'm excited too. Xxx"

To: My little bear.
Send.

Położyłam głowę na poduszce i w laptopie włączyłam sobie każdą piosenkę, którą nagrywał dla mnie wieczorami na moim łóżku, które szczerze mówiąc już nim przesiąkło. Wtuliłam głowę w miejsce, gdzie najczęściej siadał i zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
Po paru chwilach głowa mi zadrżała i aż podskoczyłam, gdy poczułam wibracje telefonu. Kolejna wiadomość.
From: My little bear.
Message: "Honey, what's wrong?"



To: My little bear
Message: "Nothing hun, everything's ok. Xxx"- oczywiście musiałam tu skłamać.



Ponowna wibracja.

From: My little bear
Message: "I'll be in 3 minutes. x"


Nie zdążyłam nic odpisać, gdyż po niecałych czterech minutach rozległo się walenie w moje drzwi. -Dobrze, że rodziców nie ma w domu. Zabiliby go. Choć tak bardzo go lubią.- szepnęłam i pobiegłam do drzwi, po drodze ścierając podsychające już łzy. Otworzyłam uśmiechnięta od ucha do ucha, prawie podskakująca ze szczęścia na widok filmiku. No po prostu happy. Niall James wszedł bez słowa i przytulił mnie najszybciej jak to możliwe. Tak mocno, po męsku, ale i tak, żebym poczuła się bezpieczna. Naprawdę nie wiem, z jaką siłą powstrzymywałam łzy. Myślałam, że już wybuchnę, ale postanowiłam być silna.

Niall odsunął się na chwilkę, dosłownie kilka centymetrów, by nadal widzieć moją twarz. Wciąż trwaliśmy w uścisku. Spojrzał mi w oczy tak przeszywającym, głębokim spojrzeniem, że aż przeszły mnie ciarki. Poczułam, że zabrał jedną rękę z moich pleców. Po chwili jego kciuk znalazł się przy mojej twarzy i dotknął policzka. Przejechał wzdłuż linii kości policzkowych i starł przeźroczysty płyn. -Cholera....- szepnęłam tak cicho, że niezauważalnie. Nie udało się, łza popłynęła. Na szczęście nie wybuchłam słowami. To był naprawdę wielki sukces.
Blondynek pocałował mnie w czubek głowy, złapał za rękę i poprowadził w stronę balkonu.
Gdy już na nim stanęliśmy, nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy. Za chwilę zasłonił je jedną ręką i oparł brodę o moje ramiona. Wykonał jakiś gest- poczułam to przez zdjęcie jego jednej ręki z moich oczu. Wziął głęboki wdech i szepnął tym  swoim niskim, zachrypniętym głosem: To dla ciebie księżniczko.
Odsłonił mi oczy. Gdy ujrzałam to, co mi pokazał, z powrotem wzięłam jego rękę i zasłoniłam sobie oczy. Chłopak zaśmiał się bardzo energicznie, ale i nerwowo. Wyjrzałam delikatnie przez palce Nialla i znów pojawiły się łzy w moich oczach. Na gigantycznym wieżowcu naprzeciwko mojego balkonu było serce. Ale nie byle jakie serce. Serce z zapalonych i pogaszonych w nim świateł. Było naprawdę ogromne, na cały 49piętrowy wieżowiec. A na środku serca, również z pozapalanych świateł było zdrobnienie mojego imienia.
Odwróciłam się i odruchowo go pocałowałam. W usta. Zorientowałam się dopiero po chwili, ale Niall.... Odwzajemnił mój pocałunek. Wręcz to on teraz przejął inicjatywę. Wziął mnie na ręce i całował tak namiętnie i z pożądaniem. Jego język wił się po moim podniebieniu niczym baletnica w tańcu. Był taki... Męski. Cudowny. Delikatny. Słodki. Cierpliwy. Napalony? Czuły. MÓJ.
Za chwilę usłyszałam, jak twój bóg mruczy, a następnie po kilku sekundach rozległ się krzyk na całe gardło: " SZCZĘŚLIWEJ JEDENASTEJ ROCZNICY SZCZĘŚLIWE MISIE!"
Przez pocałunek odczułam jak Harry się delikatnie śmieje. Oderwałam swoje od jego magicznych, malinowych ust i spojrzałam w dół. Zaledwie 19 pięter niżej stali wszyscy jego kumple i cały czas krzyczeli i bili brawo. W górę poleciały też balony napełnione helem, w kształcie serduszek.
-Dwa w jednym, skarbie.- szepnął swoim ponętnym głosem Nialler.














_______________________________________________________________________

Nie będę się dziś rozpisywać. Są walentynki.
Chcemy marzyć o chłopakach, a nie czytać moje bzdety.
Nie wyszedł mi, cholernie przepraszam.
Obiecuję jutro poprawę. Jutro wszystko napiszę co, jak i dlaczego. Jak zawsze. XD Mam nadzieję. :D
Dziękuję za komentarze. <3 Będzie mi naprawdę niezmiernie miło, jeśli dalej będziecie chcieli komentować. Na przykład tą walentynkową ciućmę. XD
Dziękuję, lofffffff. ♡

niedziela, 3 lutego 2013

Happy BDay Hazz! {+18} (imagin pięćdziesiąty! *-*)

*JEŚLI TŁO JEST CAŁE SZARE, TO NIE BĘDZIE SIĘ DAŁO
DODAĆ KOMENTARZA. PROSZĘ ODŚWIEŻCIE STRONĘ. C:


Zbliżały się jego 19te urodziny. Kompletnie nie miałaś pomysłu na prezent, wszystko wydawało się albo aż tak banalne, albo kompletnie bez sensu, albo mogłoby mu się nie spodobać. Po dwóch tygodniach ciągłego rozmyślania, dołowania siebie i swoich przyjaciółek ciągłym pytaniem ich co masz kupić Hazzie- przy kominku z kubkiem kakao w ręku wpadłaś na, twoim zdaniem, najgenialniejszy pomysł świata.
Zerwałaś się z fotela, twój zwiewny, szary sweterek strącił stojącą na brzegu stoliku porcelanową filiżankę. Rozbiła się na miliardy małych kawałeczków, które rozproszyły się po całym, włochatym dywanie. Przeklęłaś tylko pod nosem, złapałaś telefon w rękę i w pośpiechu pobiegłaś na górę.  Zadzwoniłaś do {imię twojej najlepszej przyjaciółki} i powiedziałaś, że będziesz u niej za półtorej godziny i, że znalazłaś idealny prezent dla Hazzy. W słuchawce usłyszałaś tylko westchnienie ulgi i uśmiechnęłaś się pod nosem. Ubrałaś się jak najszybciej w (zestaw), złapałaś w rękę kluczyki i dokumenty i pobiegłaś na podjazd. W pośpiechu wsiadłaś i przekręciłaś kluczyk w stacyjce.
Po ponad godzinie jazdy byłaś już pod domem przyjaciółki. Wybiegłaś z auta jak burza, nawet zapomniałaś je zamknąć. Gdy biegłaś, włosy falowały ci w rytm powiewu wiatru, a koszulka podskakiwała to w górę, to w dół. Stanęłaś przed jej drzwiami i bez pukania wparowałaś do środka. Ujrzałaś ją  siedzącą na kanapie, zdziwioną, z miską płatków w ręku i wpatrywała się w ciebie jak w jakąś wariatkę. -Na co czekasz?! Ubieraj się! Jedziemy do miasta!- wykrzyczałaś, ona tylko jęknęła i poszła na górę po klucze od domu. Nie było jej ledwie minutę, ale ty już zaczęłaś energicznie tupać nogą. -Szybciej!- ponownie krzyknęłaś. -No przecież nie umiem latać!- odkrzyknęła, a gdy już zeszła na dół, ponownie dodała- Kurde, odkąd dowiedziałaś się o imprezie urodzinowej Stylesa, nie da się z tobą wytrzymać! Ja rozumiem, że to dla ciebie cholernie ważne, ale przystopuj trochę. My wszyscy wokół też jesteśmy ludźmi.-ściszyła głos. Nie przeprosiłaś, ale przez drogę dużo o tym myślałaś...
Ale nie to dziś było najważniejsze, do tego wrócimy po imprezie. Mam półtora dnia, na dokładne przygotowanie planu jutrzejszej niespodzianki dla Harry'ego. Zapomniałaś, że absolutnie nic nie powiedziałaś przyjaciółce o swoim pomyśle, a gdy stanęłyście przed sklepem, jej o mało co nie wyszły na wierzch gałki oczne.
*Niespodzianka, czytajcie dalej*.

*** (Dzień imprezy)
-Jejku jejku jejku jejku jejku jejku! Nie wyrobię się!- biegałaś i krzyczałaś po całym domu, a loczek tylko stał w rogach domu, łapał cię w objęcia i co chwilę uspokajał. Za każdym razem, gdy spojrzałaś w te hipnotyzujące, magiczne, cudowne i przecudowne, niebiańskie, boskie oczy, od razu ogarniał cię spokój, błogość i opanowanie. Ale gdy tylko on zniknął z pola widzenia, zaczynałaś na nowo. I tak w kółko przez dwie godziny.
-Okej. Spokojnie. Oddychaj. Półtorej godziny do wyjścia. Dasz radę. Wszystko będzie ok. Pójdzie dobrze. Wyrobisz się. Oddychaj.- wmawiałaś sobie na głos i patrzyłaś, jak Harreh tacza się po podłodze ze śmiechu. Za każdym wybuchem śmiechu obrywał twardym, zielonym bananem, ale nawet to go nie zniechęcało. Czyli musiał być naprawdę rozbawiony...
Po kilkunastominutowym napadzie śmiechu wstał, złapał cię za ręce, spojrzał głęboko w oczy i pocałował tak namiętnie, jak całuje tylko w jednej sytuacji... To cię trochę opanowało, ba, kolana się pod tobą ugięły, a on tylko podniósł wargi w cwaniackim uśmiechu i poszedł do łazienki się przebierać, bowiem mieliście 40 minut do wyjścia.
Wyszedł w stroju boga, a nawet więcej, był bogiem. Gdy go zobaczyłaś, musiałaś się o coś oprzeć, by nie upaść. Jego mina "samca Alfa" była w tym momencie bezcenna. Miałaś na niego teraz taką ochotę, gdyż wyglądał tak: (strój), ale szybko musiałaś się pohamować, przecież mieliście tylko 15 minut! No ale on.... Jego wyraz twarzy, gdy cię zobaczył pobił wszystkie twoje miny razem wzięte. I do tego ten błysk w oku. I to oblizywanie wargi... Myślałaś, że zaraz się na ciebie rzuci, ale chyba przypomniał sobie to samo co ty. Twój strój (zestaw) szczerze mówiąc był powalający, a w połączeniu z wieczorowym makijażem i pięknie zrobionym kłosem... Wyglądałaś cudownie.
Harry podbiegł do ciebie i złapał cię w talii, ale ty pod pretekstem starcia szminki z ust skutecznie go odtrąciłaś. Wzięłaś jeszcze tylko mały pakuneczek i w momencie, gdy już miałaś zamiar wychodzić, Hazz klepnął cię w pupę. Odwróciłaś się, starając zachować poważną minę i spiorunowałaś go wzrokiem. Chwilę potem usłyszeliście dźwięk klaksona pod domem. Krzyknęłaś do niego z dołu, żeby się szybko zbierał i po kilku sekundach był już przy tobie. Przywitaliście się ze znajomymi i ruszyliście w kierunku klubu.
***
Zabawa była wręcz genialna. Wódka, szampan, drinki, jedzenie, oczywiście wiecznie głodny Horan, nieziemsko czarujący Malik, cudowni Zerrie, uroczy i słodcy Lanielle, boski Tommo i słodka i piękna El. Do tego Andy, Mazz, Joey, Josh, Jon, Sandy, Dan, Savan, Olly, Ed, Taylor, Tom, Paul z rodziną, najbliższa rodzina chłopaków z zespołu, wasza najbliższa rodzina, a nawet Simon przybył! Krótko mówiąc... Lokal był ogromny, musiał być na prawie 150 osób (jak wesele!). Wszyscy się bawili, z tego co obserwowałaś, bardzo dobrze, ale większość już tylko siedziała na kanapach, bądź tarzała się po podłodze, przecież była 3 nad ranem, ponad to, wszyscy byli zmęczeni dość dużą walką na żarcie.
Nachodziłaś się trochę po pubie, ale znalazłaś swojego boga. Celowo przed imprezą powiedziałaś mu, żeby nie pił dużo i był przytomny i w pełni sprawny, bo masz dla niego nietypową niespodziankę. Gdy go dotknęłaś, by poprosić, abyście wyszli na zewnątrz, on złapał cię w pasie, obrócił i zaczął całować tak łapczywie, że zaraz myślałaś, że cię rozbierze. -Nie.- powiedziałaś niechętnie i odsunęłaś go kawałek. -Chodź za mną.- stwierdziłaś i pociągnęłaś go za sobą. Po kilku minutach znaleźliście się już w pokoju, w ustronnym miejscu, gdzie w końcu na spokojnie będziesz mogła ofiarować mu jego ostatnią niespodziankę. Gdy już byliście w środku, rozwiązałaś swoje włosy, potrząsnęłaś nimi będąc w pełni wolna. Przekręciłaś kluczyk i podeszłaś do Hazzy, który stał przy łóżku trochę zdezorientowany. -Kotku, mam dla ciebie prezent ode mnie. Dosłownie. Kilka tygodni myślałam nad tym, co ci kupić/dać, ale dopiero wczoraj na to wpadłam...- stwierdziłaś rumieniąc się. -Uwielbiam, gdy się rumienisz.- Powiedział Hazz swoim namiętnym, niskim, ochrypłym głosem i sprawił, że wtedy w twoim gardle pojawiła się wielka, okropna gula, której nie mogłaś się pozbyć. Niewiele myśląc, zaczęłaś go całować. Posadziłaś, a dokładniej położyłaś go na plecach na łóżku, sama siadając na nim. On złapał cię za pośladki i przycisnął mocniej do siebie. Wasze języki wirowały w pewnym rytmie, coraz mocniej, szybciej i gwałtowniej. Chłopak obrócił cię tak, że teraz to ty byłaś na dole i ponownie cię całował. Robił to tak namiętnie... Co chwilę przygryzając ci wargi. Było to dość podniecające, musisz przyznać, ale na chwilę przestałaś. -Co jest kochanie?- spytał Harry wyraźnie zawiedziony. -Zaraz przyjdę.- powiedziałaś najseksowniej jak potrafiłaś, ale chyba ci to nie wyszło. Potrząsnęłaś tylko głową, wstałaś, złapałaś torbę i pobiegłaś do łazienki. -Ej!- krzyknął chłopak, ale nie zdążył cię złapać, bo już zamknęłaś drzwi na zamek. -Tylko spokojnie. Przecież robimy to kilka razy w tygodniu. Co z tobą. Ogarnij się. To nic strasznego. Tam siedzi chłopak twojego życia, którego chcesz uszczęśliwić. Będzie dobrze. Wszystko pójdzie okej. Będzie okej.- prowadziłaś monolog przy lustrze.
Obmyłaś twarz wodą, wytarłaś ją, ale drobne kropelki wody spłynęły po twoim rozpalonym ciele tak, że przeszedł cię dreszcz. Odłożyłaś ręcznik, wzięłaś do ręki szczotkę i przejechałaś nią kilka razy po twoich lśniących {kolor twoich włosów} włosach. Kilka z nich wypadło, więc szybko wsunęłaś je pod wannę. Z torby wyjęłaś wszystkie potrzebne rzeczy i przygotowałaś się do wyjścia.
Przekręciłaś kluczyk i wychyliłaś zza drzwi samą głowę oceniając sytuację. Harreh siedział na gigantycznym, brązowym łóżku z drewnianym obiciem i przyglądał ci się przechylając głowę. -10..9..8..7..6..5..4..3..2..1.....- odliczyłaś spokojnie, wzięłaś głęboki wdech i wyszłaś z łazienki. Harry'ego zamurowało, nie wiedział, co ma zrobić, więc przez dobrą minutę się nie poruszył. Nie wiedziałaś nawet, czy oddycha. -Noo....- powiedziałaś drżącym głosem.  Wtedy loczek wstał i podszedł do ciebie wsadzając ci język do gardła. Jego prawa dłoń powędrowała w twoje dolne partie ciała. Włożył ci rękę w stringi i zaczął poruszać palcami. Ale wróćmy do początku. Strój, który miałaś na sobie był dość... Nietypowy dla waszego związku. Miałaś na sobie czarne stringi, wyjątkowo odważne różowe body, a na nogach jasnoróżowe pończochy. Na głowie policyjną czapkę, a w ręku czarny, długi pejcz.
Harry nadal robił to, co kilka minut temu, a owe to doprowadzało cię do szału. Zsunęłaś więc jego spodnie i zrzuciłaś zgrabnym ruchem jego cudowną, prostą acz bardzo seksowną, białą koszulkę. Leciutko użyłaś pejcza i gdy w jego oku pojawił się błysk- kiwnęłaś  brodą na łóżko. Harry wbiegł potulnie i położył się bezwładnie. Zza pończochy wyjęłaś kajdanki z różowym futerkiem i przypięłaś mu ręce do łóżka. Usłyszałaś tylko ciche "ooou" i już wiedziałaś, że to co robisz, jest trafnym pomysłem. Gdy był już przypięty, usiadłaś na jego brzuchu, a swoje wargi przytknęłaś do jego. Trwaliście w długim, namiętnym pocałunku, którego nie mogło przerwać NIC. W tym momencie byliście tylko ty i on, twój bóg. Czułaś, że on nigdy nie będzie miał dość, więc przejęłaś inicjatywę i to ty przerwałaś- z wielkim trudem, ale cóż- i spojrzałaś na niego z "wyższością". Harry chyba nie za bardzo ogarnął, bo gdy ty już tylko na niego patrzyłaś, jego usta jeszcze wciąż układały się w kształt pocałunku. Zachichotałaś, a jego oblał rumieniec, po czym ponownie, tym samym, męskim, cudownym, nieziemskim, ochrypłym, niskim głosem rzekł: Uwielbiam ten twój cichy chichot. Kochaj mnie skarbie." W tym momencie myślałaś, że nie wytrzymasz i się na niego rzucisz, ale wykrzesałaś z siebie ostatnie resztki silnej woli i zaczęłaś całować jego ciało. Najpierw ucho, słyszałaś wtedy jego przyśpieszony, głośny oddech, później szyję, klatkę piersiową, cudnie wyrzeźbiony, nagi tors, potem brzuch... Wiedziałaś, że zaraz oszaleje, więc w formie "zabawy", długo zajmowałaś się brzuchem. Siedziałaś mniej więcej w odległości jego kolan, więc brzuch miałaś przy jego penisie. Poczułaś, że mimowolnie on się unosi, a ty go przygniatasz. Spojrzałaś na loczka, a on się wyszczerzył chyba najmocniej jak mógł. Zdjęłaś swoją czapkę i założyłaś mu na twarz. Spod czapki wydobyło się ponowne "Eeeeej" i po chwili czapka wylądowała na łóżku. -Niegrzeczny chłopczyk- pogroziłaś mu palcem. -A ty niegrzeczna dziewczynka.- powiedział ochryple z cwaniackim uśmiechem. Na dźwięk tych słów wzięłaś do ręki pejcz i użyłaś go na jego brzuchu. Uśmiechnął się tak cudownym uśmiechem, że zapomniałaś totalnie o wszystkim i wpatrywałaś się w jego twarz. Harry zaczął poruszać biodrami w taki sposób, że jego sztywny penis kołysał się to w prawą stronę, to w lewą a ty wybuchnęłaś śmiechem na ten widok. -No dobra, już odleżałeś swoją karę.- powiedziałaś i odpięłaś kajdanki. W tym momencie, jak błyskawica, nawet nie miałaś najmniejszych szans zorientować się, Haz położył cię na łóżku i przypiął tymi samymi kajdankami. Byłaś zdezorientowana, więc nic nie skojarzyłaś. -Będziesz teraz cała moja. Tylko i wyłącznie moja, pani policjant.- rzekł i zdjął z ciebie body. Byłaś teraz przed nim tylko w pończochach. Gdy odsunął się kawałek tylko po to, by ponownie cię obejrzeć i wtedy przygryzł wargę. Zaczęłaś się wyrywać i krzyczeć, ponieważ według twojego planu nie tak to miało wyglądać, ale w odpowiedzi usłyszałaś tylko, że teraz to on tu rządzi. Zaskoczyło cię to, ale równocześnie zaciekawiło, chciałaś wiedzieć, co wymyśli dalej. Ale czy to było aż tak nieprzewidywalne? Od razu cała jego twarz zatopiła się w twoich piersiach. Najpierw się nimi bawił, później ssał i lekko przygryzał sutki. Były twarde i nabrzmiałe, on to wyczuł, ale bawił się dalej. Macał twoją lewą pierś, później prawą i na odwrót. Trwało to z kilkanaście minut, ale straciłaś rachubę  czasu, za bardzo byłaś oddana jego pieszczotom. Spojrzał ci w oczy, a gdy zauważył, że są zamknięte, zjechał trochę niżej. Najpierw do brzucha, robiąc ci to samo, co ty mu. Spojrzałaś na niego i zrobiłaś minę typu "bitch please". Chłopak się tylko słodko uśmiechnął i językiem wędrował dalej. Dotarł do twojego "skarbu" i uśmiechnął się jak chłopczyk. Rozchylił wargi sromowe i  dostał się do łechtaczki. Najpierw jego język wędrował wokół, szukając punktu "G", a gdy zaczęłaś syczeć, postanowił pójść o krok dalej. Naślinił dwa palce i włożył je w ciebie. Językiem zaczął lizać twoją "myszkę" tak szybko, że wiłaś się na łóżku w rozkoszy. W momencie, gdy ty zaczynałaś głośniej jęczeć, on zaczynał przyśpieszać i mocniej robił to, co robił. Zaczęłaś krzyczeć, by nie przestawał, a on spełniał twoją prośbę. Po kilkudziesięciu minutach, wylądowały w tobie trzy palce, a Harry używał języka w takim tempie, że nawet sobie nie wyobrażałaś, że tak można. W końcu krzyknęłaś "PRZESTAŃ", bo poczułaś, że zaraz dojdziesz, poza tym, chciałaś też dać jemu trochę przyjemności, w końcu to były jego urodziny. Odpiął cię posłusznie, a ty złapałaś go w talii, przyciągnęłaś do siebie i zaczęłaś całować. Po chwili takiej zabawy, odwróciłaś go i usiadłaś na nim z powrotem. Ręką dotknęłaś jego przyrodzenia, a było ono bez bokserek, więc logicznie rozumując robił sobie dobrze, robiąc dobrze tobie. Wzięłaś jego kolegę do ręki, masowałaś go przez chwilę obserwując ponętny wyraz twarzy twojego wybranka. Obróciłaś się i przyłożyłaś swoje usta do jego penisa. Ich gorąco spowodowało, że Harry'ego przeszedł dreszcz. Włożyłaś go do buzi i poruszałaś głową w górę i w dół, masując dłońmi jego jądra. Spojrzałaś na niego, miał odchyloną do tyłu głowę i zamknięte oczy. Co chwila z jego gardła wydobywał się cichy pomruk. Wyjęłaś go z buzi i dalej pracowałaś ręką. Twoich uszu dobiegł dźwięk dość głośnego "Oooooooooooh", które natychmiast przytłumiłaś pocałunkiem. Harry złapał cię jedną ręką za piersi, a drugą delikatnie ułożył na łóżku zupełnie tak, jakbyś nic nie ważyła. Pocałował cię w czubek czoła, przejechał kilka razy dłonią po swoim penisie i delikatnie go w ciebie włożył, jakby bał się, że zrobi ci krzywdę. Jęknęłaś cicho, ale był to jęk rozkoszy, więc dziewiętnastolatek lekko przyśpieszył. Po kilku ruchach, zaczęło ci to sprawiać niesamowitą przyjemność, więc już odleciałaś. Cały czas tylko krzyczałaś i jęczałaś, a twój kochanek ewidentnie był z siebie dumny. Podczas dalszego seksu już tylko krzyczałaś na całe gardło, nie zwracając nawet uwagi na to, czy ktoś was usłyszy. Gdy jęczałaś jego imię, Harry zbliżył się do ciebie i spojrzał ci w oczy. Był taki cudowny... Złapałaś go za tył głowy, swoje palce wplotłaś w jego bujne loki i wasze usta znów się spotkały w wirującym pocałunku. Harry nadal, mówiąc brzydko, cię posuwał, a ty czerpałaś z tego niewyobrażalną przyjemność. Słyszałaś każdy dźwięk, każdy jego jęk, każde westchnięcie, każdy wdech, przyśpieszony oddech. On był cały twój, tylko twój. Takie twoje rozmyślania przerwał jego dość głośny jak na niego jęk i Styles na sekundę zesztywniał. Po chwili poczułaś, jak jego gorąca jeszcze sperma zalewa cię od środka, a on sam położył się obok ciebie przeżywając orgazm. Patrzyłaś tak na niego, a on był w całkiem innej krainie, ale to nawet lepiej, mogłaś podziwiać każdy milimetr jego cudownego, nagiego ciała.
Gdy już doszedł do siebie, położył cię na przeciwko siebie i pomógł ci dojść swoimi cudownymi sztuczkami, które wykonywał językiem.
Nazajutrz obudziło cię jego delikatne smyranie twoich pośladków. Otworzyłaś oczy i ujrzałaś go wpatrującego się w twoje oczy wzrokiem pełnym miłości i pożądania.
-Byłaś cudowna. Byłaś........ Nie mam słów. To najpiękniejszy prezent urodzinowy, jaki dostałem. Jaki mogłem sobie wyobrazić, a nawet nie mogłem sobie wyobrazić! Jeśli rozumiesz o co mi chodzi.- powiedział zakłopotany. -Rozumiem skarbie, ja też nie mam słów na to, co wydarzyło się tej nocy....- odpowiedziałaś przypominając sobie minutę po minucie to, co się wczoraj wydarzyło. -Ale to nie jest mój urodzinowy prezent, to tylko dodatek...- już zamierzałaś wstać, kiedy Harry, po chwili zdumienia rzekł: -Zanim wstaniesz.... Przepraszam.- powiedział, a ty w tamtej chwili odwróciłaś wzrok od jego nieskazitelnej twarzy i to co ujrzałaś.... Na podłodze, wszędzie, gdzie się tylko dało, leżało mnóstwo pierza i porozrywane poszewki od dwóch- może trzech poduszek. -Poniosło mnie trochę...- powiedział i zalał go rumieniec. Ty się tylko uśmiechnęłaś i rzuciłaś na niego składając pocałunek na jego malinowo-różowych ustach. -Ale przejdę do tego głównego prezentu.- powiedziałaś i sięgnęłaś do torby po małe pudełeczko z testem ciążowym.






_____________________________________________________________


Ta Daaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. C: Przepraszam, on jest bardzo...... Zboczony. :CCC Naprawdę przepraszam, ale jak już zaczęłam to pisać... To nie mogłam przestać, wciągnęłam się. :o XD
OKEJ, PRZEPRASZAM, PRZYZNAJĘ SIĘ. TROCHĘ MIAŁAM W GŁOWIE "Twilight" PISZĄC TO. ;-; XDD Ale mam nadzieję, że to nic złego. C: x

No, a teraz... Będę się tłumaczyć. ;-;
Wiem, że jest to ponad miesiąc, kiedy na wersonowo nie pojawiło się NIC nowego. Pisaliście do mnie i na asku i na twitterze, nawet na facebooku. Zatem CHOLERNIE MOCNO WAS WSZYSTKICH PRZEPRASZAM, naprawdę....
Kończy się semestr, a ja.... Jak to ja, zawsze wszystko na koniec semestru.. Jeszcze musiałam ponadrabiać te wszystkie sprawdziany, których nie pisałam jak leżałam w szpitalu, a miałam na to półtora tygodnia, więc musiałam nieźle zapierdalać nad tymi książkami. :C I ogólnie jakoś ten semestr trzeba zakończyć, więc się uczę...
Ale oczywiście nie będę zwalać wszystkiego na szkołę. Przyczyniło się do tego też to, że........ Przez ten miesiąc straciłam wenę. :o NAPRAWDĘ. Nie mogłam nic napisać, nawet mój pamiętnik stoi pusty przez miesiąc, przy czym pisałam tam codziennie. O.o No, a jak ja mam w głowie to, że nie umiem pisać imaginów i niczego innego, +czuję brak weny, to kompletna klapa. :C
SO,  P R Z E P R A S Z A M.
Obiecuję, że postaram się poprawić.
Za tydzień mam ferie, od 13 już muszę być z powrotem w domu, bo mam rehabilitację, więc raczej na pewno naskrobię coś na zapas. C:::::::

Ale już dosyć tego gadania o niczym, mam nadzieję, że przeprosiny przyjęte. :*

@TeamHoranNiall / Veronica  JESTEŚ CUDOWNA, NAPRAWDĘ. <3 TYLE RAZY MI PISAŁAŚ, ŻE TEN BLOG JEST ŚWIETNY, DLA MNIE TO NAPRAWDĘ WIELE ZNACZY. <3

I KAŻDY,  KTO TU WCHODZI JEST CUDOWNY I WSPANIAŁY. <3333

Szkoda tylko, że czytacie i o, nic z tego nie zostaje. To trochę boli, że tyle osób dziennie tu wchodzi, a miewam najwięcej 10 komentarzy. Bo ja się tu napracuję (sorry, pisałam go praktycznie trzy godziny), a wy tylko przeczytacie i pójdziecie dalej. Komentarze naprawdę motywują, a wam się tu nie chce nic od siebie napisać... Jest taka opcja jak "anonimowy", więc KAŻDY może dodać, ale ok, zostawiam to wam. Nie będę nikogo zmuszać do komentowania, ani wysyłać 239578934793857398678967 osobom na twitterze spamując linkiem do każdego, bo uważam, że to trochę nie halo.
Jeśli ktoś chce, napiszcie do mnie swoją nazwę twittera, link do facebooka, gg, aska, bądź cokolwiek, zawsze postaram się poinformować was o nowym imaginie, tak więc podawajcie tu twittery. C: (mój twitter jest w zakładce na górze strony, ask zresztą też, więc jeśli ktoś miałby do mnie jakiekolwiek pytania, zapraszam, nie gryzę. :D Wiele osób mi pisze, że się rozpisuję, więc jeśli ktoś mi zada jakieś normalne/poważne pytanie, oczywiście z chęcią wyrażę swoje zdanie na ten temat. :-) )
No, więc nie zmuszam, aczkolwiek,  jeśli chcecie wywołać banana na mojej buzi, to.... #JASZANTAŻYSTKA XD

Kocham Was wszystkich i dziękuję za to, że ze mną jesteście. <3

Przepraszam, że się tak rozpisałam, #onlyme XD
Lots of love, Werson.