czwartek, 13 czerwca 2013

Imagin sześćdziesiąty szósty.





Przyszedł około godziny 21, położył małą zwitkę na swoich kolanach i jedną ręką ujął swą twarz w dłoniach. "Tęsknię. Tak bardzo tęsknię" wyszeptał i wytarł małą łzę spływającą po jego policzku. Mimo, iż nic nie czułam, czułam się fatalnie...

[ Cofnijmy się do wydarzeń sprzed czterech miesięcy. ]

-Witaj kochanie.- wyszeptał Zayn, gdy wrócił do domu z uczelni. Wplótł swoje dłonie w moje włosy i na moich ustach złożył delikatny, aczkolwiek namiętny pocałunek.
-Cześć skarbie.- wyszeptałam najczulej jak potrafiłam, powstrzymując w sobie łzy.
Chłopak po pocałunku przykląkł, przyłożył dłonie do mojego brzucha, pomasował go i przywitał się również z maleństwem. Od razu poczułam, jak zaczęło kopać, gdy tylko usłyszało jego głos.
-Nie idę jutro na zajęcia.- odparł dumnie. -Co? Dlaczego?- spytałam zdziwiona. -Jak to? Zapomniałaś? Haha, jutro mamy wizytę. Niedługo rozwiązanie, trzeba się przygotować jak najlepiej.- powiedział uśmiechnięty i dumny. -Skarbie, sama pójdę. Shh, dobra, wiem, co zaraz powiesz. Więc dobra, możesz mnie zawieźć, ale zaraz potem jedziesz na uczelnię. Niedługo masz zaliczenia, nie możesz zawalić roku. I nawet mnie nie przekonuj do zmiany decyzji bo wiesz, że już ją podjęłam.- odpowiedziałam brunetowi. Zrobił tylko nadąsaną minę, ale nie miał wyjścia, jestem uparta.
***
Dzisiejszego dnia obudził mnie śpiew Zayna pod prysznicem. Wkurzona, że budzi mnie tak wcześnie przeklęłam cicho pod nosem i wstałam z łóżka. -Mam ochotę na ogórki z czekoladą- bąknęłam i poszłam do lodówki. W kuchni zastałam przemiłą niespodziankę, mianowicie pięknie przygotowany stół, na którym stało wystawne śniadanie. Miałam właśnie zasiadać do stołu, kiedy na moich szerokich wówczas biodrach poczułam jego męskie, silne dłonie. -Smacznego- szepnął i musnął ustami mój policzek. Podszedł do krzesła i odstawił je jak prawdziwy gentelman. Właśnie do mnie dotarło, że mieliśmy niecałą godzinę do wyjścia! Zjadłam szybko śniadanie i poszłam na górę przybrać moje ciężarne ciuszki. W efekcie zbyt krótkiego czasu zdecydowałam się, że wyjdę tak {strój}.
Chłopak wsadził mnie do samochodu i ruszyliśmy zatłoczonymi ulicami wielkiego miasta. Momentami Malik trzymał swoją rękę na moim kolanie, a wokół nas grał Ed Sheeran. Coraz częściej czułam, jak maleństwo we mnie się poruszało, zabrzmi to dziwnie, ale chyba w rytm lecących dźwięków. Dostałam ostrego całusa na "do widzenia" i podeszłam pod drzwi kliniki. Wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, co mnie czeka...
Pierwszy krok, drugi, trzeci. Moje ręce coraz bardziej drżały. Ledwie zdążyłam usiąść na krześle, usłyszałam od pani z okienka swoje imię i nazwisko. Ruszyłam w stronę gabinetu.
-Witam Cię, {twoje imię}.- powiedział doktor, który już dobrze mnie znał.
-Dzień dobry...- odrzekłam i usiadłam na krzesełku. Zakręciło mi się w głowie i zbladłam, ale nic na to się nie dało poradzić, lekarz przeszedł do rzeczy.
-Pamiętasz, o co cię ostatnio poprosiłem? Żebyś sobie coś przemyślała?- spytał. "Jak mogłabym zapomnieć", przeszło mi przez myśl, ale tylko przytaknęłam. -Miałaś się nie denerwować, powiedziałem, że to nie jest pewne, aczkolwiek...- kontynuował specjalista. -Aczkolwiek to jest jednak prawda- szeptem dokończyłam zdanie za niego.
-Przykro mi, {twoje imię}. Musisz podjąć decyzję. Ostateczną decyzję.- również szepnął. -Ono. Nie ja. Nigdy. Ono, nie robimy nic. Jest tak, jak jest. Termin jest za dwa tygodnie. Czekajmy. Kocham je.- powiedziałam stanowczo i wyszłam z gabinetu. Miałam zadzwonić do Zayna, gdy skończę wizytę, ale to nie był chyba najlepszy pomysł w obecnej sytuacji.
Poszłam  nad rzekę. Właściwie nad mały mostek jakiejś rzeczki przepływającej na obrzeżach miasta. Delikatnie i ostrożnie usiadłam na kładce i zaczęłam myśleć, delikatnie gładząc brzuch. -Kochanie, nie pozwolę ci umrzeć. Nie teraz. Nigdy. Masz przed sobą całe życie, wszystko przed tobą stoi otworem. Musisz tylko w to wierzyć i do tego dążyć. Musisz żyć, rozumiesz? Wiem, że słyszysz. Zapamiętaj te słowa.- szeptałam do małego dzieciątka wewnątrz mnie. Łza spływająca po moim policzku spadła i wleciała do rzeki robiąc praktycznie niesłyszalny dla człowieka "plusk". Wstałam i poszłam na autobus, który miał mnie zawieźć do domu.
***
"Morfina, szybko!" Słyszałam krzyki dochodzące wokół mnie. Nagle poczułam niesamowity ból w okolicach pochwy i  podbrzusza. Wszyscy ludzie, którzy byli zgromadzeni dookoła mnie krzyczeli i biegali jak opętani. Słyszałam tylko pojedyncze słowa. "dziecko; morfina; ojciec; lekarz; rozwarcie; komplikacje; pęknięta macica; [...]" zdałam sobie wtedy sprawę, że to już teraz. Że już rodzę. Że na świat przychodzi nasze małe maleństwo. Uśmiechnęłam się sama do siebie, kiedy poczułam ten niesamowity ból. <pominę tutaj opis porodu, chyba nikt niechciałby tego czytać...>
Jedna chwila. Jeden moment. Jedno uczucie. Jeden dźwięk. Płacz i przeraźliwy krzyk. To dobry znak. To zdecydowanie dobry znak. Zaczęłam słabnąć. Miałam mroczki przed oczami, wszystko się rozmazywało. -{zdrobnienie twojego imienia}- wyszeptał Zayn najciszej jak tylko mógł. -Tak bardzo cię kocham.- dodał. -Ja też cię kocham. W sypialni pod moją poduszką jest list. Przeczytaj go- odpowiedziałam ostatkiem sił i w tym momencie przestało bić moje serce.
Widziałam trochę jakby przez mgłę, wszystko wokoło działo się tak szybko. Lekarze, którzy biegali i krzyczeli wokół mojego łóżka, używając na mnie elektrowstrząsy. Ale nie to miało dla mnie teraz znaczenie. Spojrzałam na Zayna. Zayna, który klęczał nad moim łóżkiem. Chwilę był nieruchomo, ale zaraz potem wybuchł niepohamowanym płaczem. Rzucił się na to szpitalne łóżko. Zaczął mną potrząsać, krzyczał, żebym się obudziła. Całował całe moje ciało, błagał, bym wróciła. Chciałam go w tym momencie przytulić, dotknąć jego twarzy, ale właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że mnie już nie ma. Nie fizycznie. Że Malik bezskutecznie krzyczy do mojego ciała. Już nic nie wartego, stygnącego ciała. Że już nigdy nie dotknę jego twarzy, nie posmakuję jego ust. Nie przytulę się do niego tak, by poczuł, że daje mi poczucie bezpieczeństwa. Że już nigdy nie pójdę z nim na żaden spacer, a przynajmniej nie tak, jakbym chciała z nim iść. Że już nigdy wieczorem nie szepnie mi do ucha czułego "kocham cię" i nie pocałuje na dobranoc. Chciałam zacząć płakać, ale coś mi nie pozwalało. Coś rozdzierało mnie od środka, ale nie pozwalało wyrażać emocji na zewnątrz. Chciałam podejść, ale wydawało mi się, jakbym leciała. Płynnie przesuwała się nad podłogą. "Podleciałam" do mojego chłopca. Mojego zapłakanego, małego chłopca, którego kochałam ponad życie. Zauważyłam, jak patrzy na naszą małą córeczkę. Z wyrzutem, z nienawiścią, nawet nie chciał jej dotknąć. Wybiegł z sali pozostawiając nasze dziecko pielęgniarkom.
Rozdarcie w środku nasilało się coraz bardziej.
Pobiegł do domu. Od razu wszedł do sypialni i zajrzał pod poduszkę. Usiadł na łóżku cicho płacząc i otworzył moją ostatnią wiadomość skierowaną do niego.
"
Mój ukochany!

Piszę ten list do ciebie, ponieważ wiem, że nigdy bym się nie odważyła powiedzieć ci tego prosto w oczy. Zbyt bardzo cię kocham, bym widziała jak cierpisz.
Ciąża już od ósmego miesiąca była zagrożona, kwestią było tylko to, czy wytrzymam. Wytrzymałam i się nie poddałam. Dla was obojga.
Tego dnia, którego odwiozłeś mnie po raz ostatni do kliniki, lekarz przedstawił mi sytuację, w jakiej się znajduję. Nie było dobrze. Kogo ja oszukuję, było fatalnie. Nowotwór miałam już od kilku miesięcy, ale to nie przez niego wydarzy się to, co (jeśli teraz to czytasz) już pewnie się wydarzyło. Nowotwór był tylko dodatkowym ciosem; podczas ciąży zachorowałam na hemofilię.
Zayn, proszę cię. Jeśli to czytasz to wiem, że już mnie nie ma. Ale jest nasz mały skarb. Nie chcieliśmy znać płci, pamiętasz? Ale przeczuwam, że będzie to dziewczynka, więc będę pisała o naszym dziecku jako o "niej". To jest największy skarb, jaki nas w życiu spotkał, nie zapominaj o tym nigdy. Mnie już nie będzie, ale oddałam za nią życie. Jest częścią mnie, widzisz? NIGDY NIE WAŻ SIĘ NAWET, ŻEBY PRZEZ MYŚL PRZESZŁO CI, ŻEBY JĄ OBWINIAĆ. Takie jest życie skarbie, widocznie tak musiało się stać... Życie płata nam różne psikusy, ale musimy stawić im czoła. Musimy, rozumiesz? Ty musisz. Razem z naszą małą. Bądź najlepszym ojcem na świecie, opiekuj się nią najlepiej jak się tylko da, dbaj o nią. Jest twoim, naszym dzieckiem. Naszą wspólną pracą. Częścią nas. Kochaj ją najbardziej na świecie, tak, jak ja kocham ciebie. Zawsze z tobą byłam i jestem. I będę, nie fizycznie, ale zawsze będziesz odczuwał moją obecność, przysięgam ci to. Kocham Cię, Zayn."
Widziałam, jakie emocje towarzyszyły mu podczas czytania tego listu. Jak wiele włożył wysiłku, by dotrwać do końca. Znów to uczucie, ale nie mogłam się wypłakać. Tak bardzo mi tego brakowało... Po prostu się wypłakać i przytulić mężczyznę mojego życia. Życia wiecznego. 
Natychmiast do oczu Zayna napłynęła nowa porcja łez, dziwiłam się, że jeszcze miał czym płakać.
Zawsze był taki silny, męski, twardy. Nie dało się go niczym złamać, a teraz leżał na łóżku zwinięty w kulkę, trzymający list na piersi i płaczący w niebogłosy.
To tak bardzo bolało.... Zostałam przy nim. Cały czas przy nim byłam. 
Przez najbliższe godziny nic nie robił, nie pił, nie jadł, nawet nie ruszał się z łóżka. Leżał w tej samej pozycji. Nagle, po kilkunastu godzinach na jego twarzy pojawił się jeszcze gorszy grymas. Gwałtownie wstał z łóżka i zaczął krzyczeć. Chodził po domu, krzyczał i niszczył różne przedmioty. Krzyczał, jak bardzo za mną tęskni, jak mu mnie brakuje i błagał, bym wróciła do niego... Nie mogłam na to patrzeć, ani tego słuchać... 
Po dobrych pięćdziesięciu godzinach leżenia na podłodze i ciągłego płakania, mój ukochany zasnął. Spał tak słodko, ale tak niespokojnie.... 
Postanowiłam nawiedzić go we śnie, wszystko mu wyjaśniłam i przeprosiłam go za wszystko. Powiedziałam mu, jak bardzo go kocham................ 
***
Zayn jak najszybciej znalazł się w szpitalu. Szybko pobiegł na porodówkę. Chciałam, by podszedł do tego skarbu, za który zdecydowałam się oddać życie. By pokochał ją tak samo mocno, jak ja. I podszedł. Cały zapłakany wziął ją na ręce. W tym momencie znalazłam się przy nich. Objęłam ich oboje i wtuliłam ręce w twarz bruneta. Wyczuł moją obecność, zauważyłam to. I wtedy właśnie "poczułam", że dzięki mojemu niewykrywalnemu gestowi, pokochał ten mały cud, który razem stworzyliśmy. Przytulił ją mocno do siebie i tylko ruszając wargami "powiedział" Kocham cię, {twoje imię}.


***
Na cmentarzu już zmierzchało, jesienią, o godzinie 21 jest już przeważnie brzydko i chłodno. Przytulił małą {imię waszej córeczki} i powiedział, jak bardzo nas obie kocha...




 

____________________________________________________________________________




Mam nadzieję misiaki, że się Wam podobało.
Błagam, komentujcie.
Ożywmy ten blog. Niech działa  na nowo. My też się za siebie weźmiemy, obiecuję. Tylko musicie nam pomóc. Xx

Przepraszam, że taki smutny, ale jak mam doła, to dobrze mi się takie pisze, więc mam nadzieję, że wyszedł. :)

Lots of love, Werson. Xxxxxxxxxxxxxxxx

6 komentarzy:

  1. O mój bożee świetne ;d

    OdpowiedzUsuń
  2. Hdgxisbxhdiavxjahshsjsgsjs *.* Wspaniały! Rozryczałam się C; Naprawdę świetny! ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Awww. Ryczę, i nie mogę opanować łez. Boski. Czekam an kolejny. < 3:***

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny imagin. Aż się wzruszyłam :-) tak a pro po kiedy druga cześć z louisem?? Piszecie szybko. Jeszcze chciałabym zaprosić was na swój blog, który zapewnie nie jest tak świetny, jak wasz. http://everyone-is-making-mistakes-oned.blogspot.com/?m=1 PROszę WEJDZCIĘ I SKOMENTUJCIE, OCEŃCIE GO!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku dziewczyno ty działasz cuda! To jest genialne <33

    OdpowiedzUsuń
  6. Czeeeeemu? Ryczę jak małe dziecko. Wspaniały :)

    OdpowiedzUsuń