poniedziałek, 17 września 2012

Imagin trzydziesty drugi.



                               Macie NIE BRAĆ przykładu, z moich imaginów.




"Odszedł, haha, czaisz? Odszedł. Tak po prostu. Bez słowa wyjaśnienia, bez żadnej skruchy, przeprosin. Po prostu zniknął. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Może nie jestem już wystarczająco dobra, może mam za małe cycki, za krótkie nogi? Może jestem zła w łóżku? Chuj wie, nie odpowiem na to pytanie. I na pewno też nikt inny na nie nie odpowie, poza NIM.
Znów wstałam z łóżka, przecież w końcu trzeba. Wstałam, i nic. Pustka, dom był cichy, nieprzepełniony żadnymi zapachami dochodzącymi z kuchni, podczas, gdy ON zawsze przygotowywał mi śniadanie. Nie było słychać brzęczenia garów z samego rana.
 Nie było już czuć JEGO perfum na mojej pościeli, ręczniku, czy kocu. Nie było jego ubrań porozwalanych po całym domu, czy kosmetyków niechlujnie poukładanych na białej szafce w łazience, zawsze zasypanej JEGO zarostem, który ON zostawiał wychodząc od golenia. Nie było nic, żadnych oznak tego, że kiedyś tu był, że tak namieszał w mojej głowie. Że przyszedł, pobył, i się znudził. To była kompletna pustka, żyłam bo żyłam, nigdy, jak zaczynałam, nie udało mi się dokończyć próby samobójczej. Dlaczego? Nie mam pojęcia, może tak miało być?
Żałuję, cholernie żałuję tego, że w ogóle po raz kolejny aż tak bardzo się zaangażowałam. Że znów się zawiodłam, pomimo iż miałam w swoim życiu już tyle nauczek, jeszcze było mi mało.
Nie miałam nikogo, czułam cholerną pustkę, przyjaciele, rodzina, teraz ON, wszyscy mnie opuścili. Samotność doskwierała mi tak bardzo, że znów chciałam ze sobą skończyć. Wszystko już mam zaplanowane...."

***

"Znów wstałam, znów nie miałam dla kogo, nawet nie miałam siły na to, żeby się ubrać. Ale zrobiłam to, a wiesz dlaczego? Bo wciąż mam nadzieję, że ON wróci. Że ktoś zapuka do drzwi, a ja w brudnym fartuszku kuchennym podejdę do drzwi nie sprawdzając w wizjerze kto stoi po drugiej stronie. I wciąż się łudzę, że to będzie ON. Że stanie przede mną, uklęknie, wręczy mi piękny bukiet i będzie błagał o przebaczenie. A ja pomimo, iż tak strasznie mnie zranił, rzucę mu się na szyję i od tak, po prostu wybaczę. Ale właśnie, łudzę się....
Tak, przyznaję się, jestem od niego uzależniona, od jego zapachu, słów, dotyku, głosu. Męskiego, a tak bardzo chłopięcego. Tego czułego, przecudownego, miękkiego, lekko ochrypłego barytonu i każdej, dogłębnie przemyślanej odpowiedzi i myśli wypowiedzianej nim. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to już kilka miesięcy, ale ja wciąż to czuję. Wciąż tęsknię, i to tak bardzo, że nikt nie może sobie nawet tego wyobrazić. To wciąż boli, a ja wciąż czuję każdą małą, słoną łzę bólu spływającą po moim zimnym, bladym policzku, gdy oglądam jego zdjęcia. Nawet nie mam za co opłacić rachunków, odkąd odszedł nie liczy się już dla mnie nic. Nie potrzebny mi grzejnik, telewizor, nawet jedzenie. Nic nie jest mi potrzebne, gdy nie ma jego. Tylko on jest powodem mojego śmiechu i płaczu. Moich humorków, mojego życia. Ale jego już nie ma, więc....
Ubrałam się, założyłam jakieś stare, podarte jeansy, znoszony top i jakieś kilkuletnie trampki. Narzuciłam na siebie jakąś pierwszą lepszą z brzegu kurtkę, gdyż na dworze było zaledwie kilka stopni. I wtedy wszystko się zaczęło, na nowo, od samego początku, wszystko wróciło. Przyłożyłam oba rękawy kurtki do twarzy, przykryłam nią usta powstrzymując się od krzyku. Wzięłam jeden, głęboki wdech. Znów to samo, znów ten magiczny zapach, który sprawiał uczucie motylków w brzuchu. Nie chciałam na nią patrzeć, ale otworzyłam oczy. Przed oczami stanął mi obraz, gdy to on w niej chodził. Wiele momentów, w których mnie nią okrywał, gdy dostawałam gęsiej skórki. Jak idealnie na nim leżała, dopasowana, pięknie wyprasowana, pachnąca. Wszystko zaczynało powoli wracać. Nie chciałam tego, wzięłam klucze, poukładałam wszystko szybko, ale estetycznie. Wyszłam przekręcając klucz w drzwiach i pierwszy raz od czterech miesięcy wyszłam z domu. W torbie miałam kolejną, nową żyletkę, już znałam cel mojej "podróży". Do innego, lepszego świata.
Zamierzałam iść nad rzekę, tam o tej porze dnia i roku jest praktycznie pusto, nikt mi nie będzie przeszkadzał. Założyłam kaptur, schowałam ręce w kieszenie i szłam znając cel, nie tak jak inni ludzie, po prostu przechadzka po parku. "Już, już niedługo, jeszcze dziesięć minut,  i będę na miejscu" powtarzałam sobie. Z głową schyloną w kierunku ziemi, patrząc, żeby znów się nie potknąć szłam dalej. Wpadłam na kogoś, prawie się przewróciłam, ale mnie złapał. Nie patrząc na tą osobę powiedziałam tylko 'sorry' i poszłam dalej. Dogonił mnie i stanął przede mną, łapiąc za ręce w nadgarstku, fala bólu zalała mnie natychmiastowo, ręce piekły, jakby je ktoś poprzypalał, przecież zaledwie wczoraj płynęły z nich strugi krwi. Uniosłam głowę, i mnie zamurowało. Ta pięknie uniesiona do góry brązowa grzywa z blond pasemkiem. Te piękne, brązowe oczy z cholernie długimi rzęsami, w których topiłam się jak w oceanie za każdym razem, gdy tylko w nie patrzyłam.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, on tylko podwinął moje rękawy i łza stanęła mu w oku. -To przeze mnie? - Wydusił w końcu. -Nie.- skłamałam drżącym głosem. -Możesz mnie bić, lać, nie chcieć, wrzeszczeć na mnie, torturować, wszystko mi wygarnąć, wzbudzić we mnie poczucie winy, ale proszę, nie okłamuj mnie!- krzyknął szeptem i zobaczyłam, jak przezroczysta, niczym kryształ, maleńka, słona łza osuwa mu się po opalonym, męskim policzku. -Nie... Nie chcę, żebyś się nade mną litował. Sam wybrałeś, opuściłeś mnie, nie można być z kimś dla przymusu. W pełni zdaję sobie z tego sprawę, rozumiem, nie zmuszaj się. Kocham cię, ale odszedłeś i..... -Zamknął mi usta pocałunkiem. Nie tyle namiętnym, co delikatnym, wrażliwym, stęsknionym... -I już nigdy więcej....- Dodał przytulając mnie do ciebie najbardziej czule, jak to tylko możliwe. -Nigdy więcej.....- dodałam najcichszym szeptem. "


Siedziałaś Zayn'owi na kolanach, po czym wyrwałaś pierwszą kartkę z pamiętnika. On był cholernie poruszony tym, co przeżywałaś. Powiedział, że następnym razem jak odejdzie, to pozwala ci na zabicie go. Nie odpowiedziałaś nic, ani się nie zaśmiałaś. Ta chwila była dla ciebie zbyt ważna, żeby przywiązywać uwagę do żartów. Wzięłaś zapalniczkę i podpaliłaś przed chwilą wyrwaną kartkę.
Spłonęła szybkim, dynamicznym ogniem, a wraz z nią spłonął cały twój ból, strach i cierpienie, które czułaś przez ostatnie pół roku.






_____________________________________________

Jak? Hahahaha, specjalnie dla was się na maksa wysiliłam i napisałam szczęśliwe zakończenie. Widzicie, jak się dla was poświęcam?  :)))

To jak, komentarz, maybe? :d

Chciałam wam w ogóle podziękować, bo tak dopiero dzisiaj się skapnęłam.
Jak wróciłam na wersonowo po tej dłuuugiej przerwie, to miałam coś ponad 2000 wejść. Jestem tu od półtora miesiąca, a jest już ponad 15.000 wejść. Czyli wychodzi na to, że zdobyłam 13.000 wejść w ciągu miesiąca, zgromadziłam ponad 200 komentarzy i <chyba> zyskałam..eemm.... zgubiłam słowo... no, wiecie, o, regularnych czytelników. Miałam wzloty i upadki, imaginy (trochę) dobre, i te gorsze, i w ogóle, a wy nadal tu jesteście, odwiedzacie, piszecie mi o blogu na twitter'ze, kiedyś się spotkałam, że ktoś polecił go na facebook'u. Jest mi tak cholernie miło i w ogóle... Że ojejciu. *-*
Aż się wzruszyłam. <3

Chcę wam tylko podziękować, za wszystko, za to, że jesteście i ze mną wytrzymujecie, moje humorki, czy coś tam... Kocham was, wszystkich! <3
Xxx


Ps. Nie wiem, czy imagin jutro będzie, mam lekcje do 15.30 i później zajęcia, ale się dowiadujcie. <3

4 komentarze: